przedpremierowo / LAS // Sharon Gosling

przedpremierowo / LAS // Sharon Gosling

 
 Premiera 13 lutego

   Pamiętam co mówiłam o zawieszeniu bloga, ale sami wiecie, że jeżeli wracam tu po półrocznej przerwie, to mam bardzo ważny powód. I ta książka jest właśnie najlepszym powodem jaki mogłam dostać by wrócić!
   Może już od razu przejdziemy do opisu fabuły i tak, wiem, że zawsze pisze wam moją interpretacje, ale tym razem skopiuje tą notę od wydawcy co jest zawsze z tyłu okładki, bo chce jak najszybciej przejść do moich przemyśleń na temat Lasu. (a jest ich dość sporo... w sumie jak zawsze).


OPIS FABUŁY


Przeprowadzka ze Sztokholmu na plantację choinek na północy Szwecji jest beznadziejna sama w sobie, ale kiedy śnieg zaczyna padać wcześniej niż zwykle i odcina dostęp do reszty świata, robi się jeszcze gorzej.

W starym lesie czają się postacie, które zbliżają się do odciętego od cywilizacji domku. Jedynym co oddziela mieszkającą w nim rodzinę Stombergów od złowrogich istot są ściany. W obliczu niebezpieczeństwa, które w każdej chwili może uderzyć coraz trudniej jest odróżnić rzeczywistość od iluzji. Przed Stombergami naprawdę stoi trudne zadanie – pozostać przy zdrowych zmysłach i przetrwać tę pełną mroku zimę.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

 > <   ><   ><

   Dobra, dobra.
   Od razu mówię, że skończyłam Las wczoraj w nocy i to nie był najlepszy pomysł, bo wiecie jest to jedna z tych książek, które mają tak superowe zakończenie, że potem nie mogę spać, dlatego że zaczynam nad nim rozkminiać. Po za tym, pierwszy raz mi się tak zdarzyło, że przed odłożeniem książki czytałam to zakończenie jeszcze pięć razy.

   Okey, chyba powinnam zacząć od większych ogółów, a nie od zakończenia. Znowu brawo ja.

   Nie wiem czy po opisie skapnęliście się, ze Las to horror. Tak? To brawa dla was, bo ja po przeczytaniu opisu myślałam, że jest to taki sobie kryminał dla młodzieży. W sensie, jest to książka bardziej młodzieżowa, ale jeżeli ktoś z was nie uznaję się za młodzież, ale lubuje w takich dreszczykowych klimatach to też powinna mu się spodobać. Szczególnie, że przeczytanie jej nie powinno zająć więcej niż 2/3 dni.

   Las czyta się bardzo szybko z tego względu, który mam wrażenie zazwyczaj wpływa na to, że książki szybko się czyta, czyli luźną narrację pierwszoosobową. I tu przy narracji zatrzymamy się na chwilę dużej, bo tu zaczynają się niezłe schodki.
   Więc tak, jak zauważyliście w opisie fabuły nie mamy nic o  głównym bohaterze, który mógłby być naszym potencjalnym narratorem.Choć mamy wspominanie o rodzinie Stombergów to jednak z góry nie wiemy nico tym kto do niej należy, ale gdybyście zaczęli czytać te książkę (do czego właśnie jak najbardziej próbuje was namówić!) to od razu dowiecie się, że nasz narrator jest synem pani i pana Stomberg.
   I wiecie co? Tyle razy się czyta w recenzjach, że bohaterowie są dobrze wykreowani i tak dalej, ale co do tej powieści, to możemy stwierdzić, że główny bohater wcale nie jest wykreowany! (spokojnie, zaraz wam wszystko wyjaśnię).
   Oczywiście co do jego wieku możemy się go domyślić, stylem w jaki opowiada., że może mieć ok. 16/17 lat. (w książce można też wychwycić zdania typu "mógł być niewiele starszy ode mnie" i po tym snuć domysły na temat wieku). Jednak wiek tego chłopaka nie jest najważniejszy, ale fakt, który chyba raził mnie w trakcie czytania najbardziej, a mianowicie to, że nie znamy nawet jego imienia!

   O i tutaj ciekawostka!
   Wczoraj po przeczytaniu Lasu, sprawdziłam opinie na jego temat na Goodreads (widziałam sporo tych 4/5-gwiazdkowych, więc no) i zauważyłam, że wiele osób w swoich recenzjach zwraca uwagę na pewien ciekawy zabieg zastosowany przez autorkę związany właśnie z naszym głównym bohaterem, którego niestety w polskim tłumaczeniu nie zobaczymy.
   Czemu? śpieszę z wyjaśnieniami!
  
   Jak już wiemy w Lesie występuje narracja pierwszoosobowa. W naszym kochanym języku polski kiedy mówimy w pierwszej osobie w czasie przeszłym musimy się zdecydować albo na rodzaj męski (widziałem), albo żeński (widziałam), ale w języku angielskim tak nie jest. (i mam nadzieję, że każdy wie o co mi chodzi). Do czego zmierzam. W polskim tłumaczeniu Lasu występują czasowniki w rodzaju męskim, więc my (polscy czytelniczy) z góry wiemy, że mamy do czynienia z chłopakiem, ale sprawdzając właśnie te zagraniczne opinie zauważyłam, że niektórych nasz cichociemny narrator to dziewczyna (i w sumie mogłoby to mieć racje bytu bo rodzice ani razu nie zwracają się do swojego dziecka "Synu").

   BOŻĘ! Ale się rozpisałam o tym narratorze!
   No dobra to tylko szybka jeszcze opinia o nim i lecimy dalej, bo będziemy tu siedzieć do rana. (nie wiem jak u was, ale u mnie jest teraz 16:30.

  Tak jak wspomniałam na samym początku tych wypocin o głównym bohaterze, jego narracja jest zdecydowanie jednym z największych plusów tej powieści. Jego komentarze do różnych sytuacji sprawiły, że nie raz się śmiałam (nawet na głos). To jeden tych typów, że bardzo się z nim utożsamiasz i przeżywasz wszystko razem z nim, a w dodatku taki twój przyjaciel, któremu kibicujesz. Coś a'la Percy Jackson, tyle, że w trochę mroczniejszej oprawie. 

   Kiedy już tak ochłonęłam po lekturze, zaczynam myśleć, że Las to jedna z tych książek, w której owszem jest akcja, która może nie pędzi jak szalona, ale sam klimat sprawia, że czytając ją nie możemy się oderwać, a gdy już się wkręcimy to potem nie możemy przestać o niej myśleć. Szczególnie, że jest to horror... no taki raczej dreszczowiec, skoro nawet ja (najbardziej strachliwa osoba jaką znam) to przeczytała. Chociaż, mimo iż jest to raczej książka młodzieżowa to raczej polecam ją tej starszej młodzieży. Tak na wszelki wypadek.

   Chciałabym jeszcze wspomnieć o tylu rzeczach! O tym, że cała ta książka jest wielką tajemnicą, o tym że ma coś w sobie ze starożytnej mitologi skandynawskiej, o innych bohaterach... ale prawda jest taka, że nawet mnie nie chciałaby się tego wszystkiego czytać, wiec czemu was miałabym zanudzać na śmierć?


   Standardowy skrót dla tych, którym się nie chciało czytać tych moich potwornie długich wypocin:
  •   na zdjęciu do posta nie ma okładki książki, bo czytałam ją w PDFie, przepraszam
  •   dopóki nie doszłam do połowy Lasu  nawet nie wiedziałam, że jest to horror, i choć jest to powieść młodzieżowa to raczej zalecam moim starszym rówieśnikom niż młodszym
  •  świetna, luźno poprowadzona narracja pierwszoosobowa, w dodatku trochę tajemniczy ten narrator/główny bohater (nastolatek), bo nawet nie wiemy jak wygląda i jak ma na imię.  
  •  czyta się naprawdę bardzo szybko! mówię wam, góra 2 dni i po lekturze  
  • jest to dopiero pierwsza przeczytana przeze mnie książka w tym roku, ale już wiem, że będzie jedną z najlepszych w 2019 roku  
  •  
   Mam nadzieję, że  udało mi się was zachęcić do przeczytania Lasu i już 13 lutego (za 5 dni) będziecie stać pierwsi w kolejce, żeby ją kupić. Jeżeli zamierzacie, to koniecznie dajcie mi znać! Naprawdę warto dać jej szansę, nawet jeżeli nie czytacie horrorów. (tak jak ja).

   Nie było mnie na blogu pół roku. Postanowiłam, że ostatnie dni ferii poświęcę się w pełni książkom, więc i tu postanowiłam na chwilę wrócić. Czekam na wakacje, bo wtedy pewnie będę tu znacznie częściej.

Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie!
BANDZIA 💕



Za możliwość przeczytania Lasu Sharon Gosling (i to przedpremierowo) bardzo dziękuję Wydawnictwu Zielona Sowa. 

Amazonia // James Rollins

Amazonia // James Rollins


   Zacznijmy tak jak zawsze, czyli ja wam obiecuję, że postaram się nie rozpisać, a wy wiecie, że i tak się rozpiszę, no i w sumie ja też to wiem...
   Dzisiaj chciałam wam nieco opisać o wczoraj skończonej przeze mnie książce jaką jest Amazonia James'a Rollinsa. Osobiście przyznaję, że wcześniej nie znałam tego autora, ale z tego co o nim wyczytałam napisał on pierdyliard powieści (o ile dobrze liczę to coś koło 30/40), a najbardziej znana jest seria Sigma Force.  Jako taką ciekawostkę dla tych, który tak jak ja nie znali dotąd tego pana powiem, że jest on Amerykaninem POLSKIEGO pochodzenia i jego prawdziwe nazwisko to James Czajkowski. (takich fajnych rzeczy można się z Wikipedii dowiedzieć).

  Ale już może lepiej przejdźmy do konkretu, czyli do Amazonii, a raczej do jej opisu fabuły. Streszczenie go tym razem będzie dla mnie wyzwaniem, bo ten opis, który znajduję się na książce zajmuję całą tylną okładkę. Postaram się to skrócić ile się da, ale tak, żeby całość nie straciła sensu.

F A B U Ł A

   Pewnego razu do Amazońskiej dżungli rusza trzydziestoosobowa wyprawa, na której czele stoi naukowiec i milioner Carl Rand. Jednak po kilku dniach ekspedycja znika bez śladu w lesie deszczowym. 

   Cztery lata później gdy nieodnalezieni członkowie tamtej wyprawy zostają uznani za zmarłych, do jednej z wiosek misyjnych trafia skrajnie wyczerpany biały mężczyzna. Jego identyfikator wskazuje na to, że jest jednym z ludzi Carla Randa. Wśród wielu zagadek związanych z jego pojawieniem się jedna jest szczególnie szokująca: wszedł do dżungli jako kaleka a amputowaną ręką, a wyszedł z dwiema zdrowymi. 

  Śladami pierwszej wyprawy rusza następna, w której uczestniczy syn Randa - Nathan. Jej członkowie będą musieli zmierzyć się z różnymi śmiertelnymi niebezpieczeństwami, o które tubylcy oskarżają tajemnicze i budzące wśród nich postrach, plemię Ban-ali.  

     🌿    

   Pewnie się zastanawiacie po co ten podkreślony fragment. Tak się składa, że taki sam znajdziecie z tyłu książki i to właśnie on sprawił, że musiałam przeczytać tę książkę! 
   Może to zabrzmi dziwnie, ale Amazonia cały czas była dla mnie taką jedną wielką tajemnicą. Kiedy ją czytałam ciągle snułam jakieś przedziwne teorie, głównie na temat tego tajemniczego plemienia Ban-ali, którego wątek nieco kojarzył mi się z serialem Zagubieni. (byłam jego wielką fanką w dzieciństwie!). Nie da się też ukryć, że jest to niewątpliwie powieść przygodowa. (albo jakaś odkrywcza bo przygodówki to mi się chyba bardziej z literaturą dziecięcą kojarzą).

   Po przeczytaniu pierwszych stron bałam się, że to będzie jednak z tych książek, które mają bardzo dużo opisów i się je długo czyta. Nic bardziej mylnego! Naprawdę byłam miło zaskoczona tym jak Amazonię się przyjemnie czyta. Owszem zdarzały się trochę zbyt długie, albo skomplikowane opisy, ale naprawdę bardzo rzadko. Podczas czytania Amazonii miałam to samo wrażenie co przy czytaniu Marsjanina Andy'ego Weira, wiecie to, że opisy są tak wiarygodne, iż myślę, że takowa ekspedycja serio miała miejsce. Naprawdę, brawo dla pana Jamesa!

   Jeżeli już mam się na coś skarżyć to może na to, że z początku pojawiło się zbyt wiele postaci i nazwisk do ogarnięcia. Strasznie się w tym gubiłam, ale już potem czaiłam kto jest kim.
   Jeszcze jednym jak dla mnie tycim minusem było zakończenie. Nie to, że było złe, ale po tak tajemniczej i zaskakującej książce spodziewałam się czegoś bardziej WOW!

   Myślę, że to by było na tyle jeżeli chodzi o Amazonię. Ja osobiście ksiażkę bardzo polecam i radę wam, jeżeli będziecie mieli okazję ją przeczytać, to czytajcie i sami wyróbcie swoją opinię na jej temat.
  
   Jeżeli tym wpisem udało mi się was do tego jeszcze bardziej zachęcić, koniecznie napiszcie  mi o tym w komentarzu! Każda taka wiadomość jest dla mnie plasterkiem miodku na sercu! 💛

Pozdrawiam i... ej! dzisiaj udało się w miarę krótko.
BANDZIA 💛



 Ja za swój egzemplarz Amazonii bardzo dziękuję wydawnictwu Albatros 💕








Żniwiarz (seria)  // Paulina Hendel

Żniwiarz (seria) // Paulina Hendel


   Może to dziwne (ba! to bardzo dziwne!), ale zwykle jakoś ostrożnie podchodziłam do polskich książek. Nie ważne o jaki gatunek by nie chodziło. Zawsze miałam wrażenie, że książki zagranicznych autorów są bardziej nowoczesne lub wciągające. Choć, odnoszę wrażenie, że nie jestem jedyną taką osobą, bo wydaje mi się, że nawet częściej reklamowane są te obce powieści.
   Ale dopiero po przeczytaniu obu tomów Żniwiarza, doszłam do wniosku, jaka ja byłam głupia! A tak serio, to o tym, że Żniwiarz jest polski dowiedziałam się gdy przeczytałam opis! Naprawdę nie spostrzegłam tego od razu po autorce, po prostu pomyślałam, że o takie fajne wydanie i w ogóle, to pewnie nie nasze, a tu taka niespodzianka...

   Postanowiłam jednak, że powiem wam co myślę o obu tomach, bo doszłam do wniosku, że pisanie osobnych postów o każdym tomie, byłoby bezsensowne, bo czytałam te książki w tamte wakacje i nie pamiętam dokładnych szczegółów, ale bardzo chciałabym was zachęcić do ich przeczytania. (matko, Bandzia... dłuższego zdania już się chyba nie dało).

   Po za tym, drugi tom Żniwiarza, czyli Czerwone Słońce, to dla mnie bardzo szczególna książka, ponieważ jest pierwszą taką, w której możecie znaleźć MOJĄ OPINIĘ! 💕 (*EHYM*  Chwalipięta. ) Ale o tym trochę więcej za chwilę...

   Jak zwykle piszę za długie wstępy, więc może wyjaśnię wam o co chodzi w tej serii.



 F A B U Ł A
(taka ogólna całej serii)

  No więc tak... jest sobie Magda (haha piękne imię, tak przy okazji). Dwudziestolatka, która na pozór wiedzie zwyczajne życie zwyczajnej młodej dziewczyny pracującej w rodzinnej księgarni. Jej ulubionym członkiem rodziny jest wujek Feliks, ponieważ bardzo interesuje ją jego zawód. Trzeba przyznać, że ten zawód jest dość nietypowy, dlatego że Feliks jest żniwiarzem. Właściwie,  nie ukrywa się z tym za bardzo, bo wszyscy we wsi i tak wiedzą co robi i bardzo go za to cenią. (choć chyba w głębi serc, mają go za lekkiego dziwaka).
   Ale co właściwie robi taki żniwiarz?
   Więc: zabija demony, duchy, zjawy i co tam jeszcze jest; zrzuca rozmaite czary; zna się na ziołach i eliksirach... czyli to takie połączenie Nocnego Łowcy z Panoramiks'em. W dodatku można powiedzieć, że jest tak jakby niezniszczalny, a przynajmniej jego dusza taka jest.Już śpieszę z wyjaśnieniami! Otóż, gdy na przykład żniwiarz został ciężko(!) ranny (tak, że pomóc to mu już nie ma jak), to jego ciało niestety umiera, ale po około kilku tygodniach, żniwiarz powraca, tyle że w innym ciele. Co prawda może się zdarzyć tak, że nie powróci... no to wtedy można powiedzieć, że jednak umarł.

   Matko strasznie się rozpisałam, więc dopowiem jeszcze tylko tyle, że Madzia lata z wujkiem po wsi i okolicach, przeżywając razem z wujkiem różne przygody, takie jak zabijanie dusz zmarłych wychodzących z grobów.

  Brzmi nieźle? No to jedziemy dalej!


✰   ✰   ✰


   Zacznę może od tego, że chyba nie dostrzegam w tych książkach żadnych wad. Właściwie to mogłabym powiedzieć, że pierwszy tom trochę mi się dłużył i czasem ciężko się czytało, ale jak to sensownie uzasadnić skoro przeczytałam go w niecałe 3 dni?
   Przy Czerwonym Słońcu też czasem miałam problem, żeby skupić się na fabule, ale tutaj akurat dlatego że czytałam go w formie PDF'a na telefonie wracając ze szkoły, albo na tablecie w domu. A ja mam tak, że bardzo ciężko czyta mi się elektronicznie, bo czuje się jakbym odczytywała wiadomości od psiapsióły, a nie intrygującą powieść.

   Dobra, koniec tego użalania się, bo wiecie, że nie lubię marudzić.

   Przejdę może do tematu, który porusza się przy każdym omawianiu jakiejś ksiażki, czyli do bohaterów. Jeśli chodzi o tych ze Żniwiarza, to nie mam im nic do zarzucenia. Uwielbiam zarówno Magdę jak i jej wujka Feliksa (podkreślam wujka żebyście nie myśleli, że taka zakochana w sobie para głównych bohaterów... ja tak myślałam, że wiecie ten Feliks to będzie taka wielka miłość tej Madzi i w ogóle, a potem zaczynam czytać i okazuje się, że to jej krewny). Właściwie to można powiedzieć, że jestem wręcz zakochana w ich relacji, w tym jak cały czas sobie dogryzają i jedno ciśnie drugiemu, ale tak naprawdę są kochającą się rodzinką.
   W sumie to nie tylko główni bohaterowie (do których trzeba też zaliczyć takiego jednego Mateusza, ale nie będę się o nim rozpisywać) zasługują na uwagę, bo wydaje mi się, że Paulina Hendel nawet te postaci drugoplanowe świetnie wykreowała i choć jest ich tu sporo, to nawet jak nie poznamy ich po imieniu, to gdy przeczytamy opis zachowań (jest w ogóle coś takiego?), powinno być z górki.

  No dobra. O bohaterach było zdecydowanie za długo, dlatego przejdźmy do tego, o czym mówią wszyscy odwołując się do tej serii - upiorny i swojski klimat!
   Przez te wszystkie motywy duchów, ziół, nawich (taki rodzaj potwora), zjaw i innych temu podobnych, ta książka bywa straszna. I wierzcie mi jakkolwiek by to nie brzmiało, jest to duży plus! Możliwe, że przez te wszystkie opisy nadające ten klimat akcja książek nie zapierdziela jak rollercoaster, ale potrafi trzymać w napięciu. Ogólnie rzecz ujmując - same plusy!

Z nicości // Martyna Senator

Z nicości // Martyna Senator



   (Szykujcie tort i szampana, bo to moja pierwsza przeczytana książka od maja, Hura!)

   Zawsze kiedy zabieram się do pisania recenzji, to najtrudniej jest mi zacząć. (chyba każdy tak ma, jeśli nie ZAZDROSZCZĘ).
   Wiecie, kiedy książka, którą właśnie chcę wam opisać jest dla mnie mega-hiper-super odkryciem to zazwyczaj zaczynam od tego, że "ta książka jest dla mnie mega-super-hiper odkryciem", ale jak mam opisać tę przeciętną, żeby was już na wstępie nie zniechęcać? (właśnie to zrobiłam, gratulacje Bandzia).

   Ale zanim za bardzo się rozgadam to może coś o jednak tej książce opowiem. Z nicości to trzeci tom serii new adult autorstwa Martyny Senator.
   Nie czytałam poprzednich tomów (znowu brawo ja!), ale wydaje mi się, że znajomość ich treści nie jest tu konieczna, bo każda książka skupia się wokół innej pary głównych bohaterów.

FABUŁA

    I tak właśnie Z nicości opowiada historię Elzy, która pod wpływem tragicznych wydarzeń postanawia uciec z domu oraz Kuby - tatuatora, który też nie miał w życiu łatwo. (Teraz polecę cytatem z tyłu książki) "Czy nowa skomplikowana miłość pomoże im zmierzyć się z problemami z przeszłości i tymi, które dopiero nadejdą"

   (To chyba najkrótszy opis fabuł jaki kiedykolwiek był na tym blogu, haha.)

✰   ✰   ✰

   Wiecie, nie bardzo wiem jak mam wyrazić w słowach moje emocje odnośnie tej książki. Jak wspomniałam na początku jest ona dość przeciętna.
   Warto jednak podkreślić to, że względu na swój gatunek dzieciaczkom takim jak ja, raczej nie przypadnie ona do gustu. (przez dokładne opisy tych scen). Tak, wiem, że mogłam się tego spodziewać, ale ja szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedziałam, że to książka new adult, więc sama się wkopałam. (brzmię pewnie teraz jak idiotka, ale co tam).

   Smuci mnie fakt, że główni bohaterowie nie mają w sobie nic co mogłoby ich wyróżnić spośród innych, ponieważ nawet ich polubiłam. Szczególnie Elzę i jej skromność. Po za tym jest dość schematycznie, czyli cicha dziewczyna i seksowny chłopak. (nie ukrywam, że trochę mnie to nudziło).

  No to pomarudziłam, czas powiedzieć coś pozytywnego. 
  Mimo wad, książkę czyta się naprawdę szybko. Jest ona cały czas historia jest opisywana w formie pierwszoosobowej, tyle że raz z perspektywy Elzy, a raz Kuby. (co nie jest do końca zaletą, bo czasem się gubiłam kto teraz mówi). Po za tym Z nicości można nazwać dobrym odmóżdżaczem na letnie dni. Sama jestem tego przykładem, bo w końcu to pierwsza książka jaką przeczytałam od 3 miesięcy!

  Właściwie to elementem tej książki, który ciekawił mnie najbardziej był wątek przeszłości Elzy, bo przez cały czas wiemy, że wydarzyło się coś WOW, ale praktycznie do końca nie jest to ujawnione. W sumie to poznanie prawdy i okoliczności ucieczki Elzy to największy zwrot akcji w tej książce.


  Nie wiem, czy jeszcze coś z siebie wyduszę. Jak mówiłam, nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego, ale nie była to też zła pozycja.  Moim zdaniem powinniście sami przeczytać i się przekonać, szczególnie teraz latem kiedy miło jest sięgnąć po coś lżejszego.
  Wiecie, że nie lubię narzekać na książki, o których piszę, ale cóż czasem po prostu trzeba. Przecież nie będę wciskać wam, że jestem zachwycona Z nicości, bo tak nie jest.




Za swój egzemplarz Z nicości bardzo dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona 💕




   Przepraszam was za moją dłuuuugą nieobecność. nawet nie wiecie jak BARDZO chwiałabym pisać regularnie, ale szkoła jednak nie pozostawia zbyt dużo wolnego czasu. Teraz są wakacje, więc postaram się napisać jak najwięcej, żebyście potem nadrabiali posty do końca roku BŁAHAHAHA!

Kocham i pozdrawiam! 
BANDZIA 💛

 
Książkocholik w wielkim mieście // Warszawskie Targi Książki 2018

Książkocholik w wielkim mieście // Warszawskie Targi Książki 2018


   Matko, ale ten czas zapierdziela! Nie mogę uwierzyć, że minął już ponad tydzień odkąd byłam w Warszawie na Targach.
   Ale cóż, emocje już trochę opadły, a że na tegoroczne WTK czekałam z niecierpliwością, to w ramach rekompensaty za zeszły rok, kiedy to nic nie napisałam o tej super imprezie, postanowiłam, że napiszę właśnie coś o tych  tegorocznych WTK. (wybaczcie powtórkę).


   Osoby, które na co dzień żyją bookstagramem czy inną książkową sferą, pewnie czekają na to wydarzenie z ogromną niecierpliwością.  Cóż, nie da się ukryć, że Warszawskie Targi Książki są taką Wielkanocą dla naszej książkowej rodzinki. To wtedy właśnie zjeżdżamy się do stolicy niczym duża pielgrzymka. 
   Dla mnie to już drugie Targi, a że te pierwsze wspominam bardzo dobrze, to i teraz nie mogło być inaczej.


   Co najbardziej z tego roku zapamiętam?

   Na pewno to, że spotkałam wiele niesamowitych ludzi! Zarówno tych, których nie mogłam spotkać poprzednim razem, ale i tych co już widziałam w zeszłym roku.
   Oczywiście najbardziej zapadło mi w pamięć 2-godzinne czekanie  w kolejce do Alwyn Hamilton. (autorki mojej ukochanej Buntowniczki z pustyni!) To stanie było nie tylko dłuuugie, ale i męczące, bo kolumna zaczęła się przesuwać właściwie dopiero po półtorej godzinie.
   Ale wierzcie mi, gdy już przyszła moja kolej to byłam zjarana jak Fretka Jeremiaszem! (w sumie to zastanawiam się czy bardziej ucieszył mnie fakt, że poznam Alwyn, czy to, że to docieranie do niej nareszcie się skończyło!). Niestety, przez to, że wizyta autorki dobiegała końca, nie miałam okazji choć trochę dłużej z nią pogadać.  Ale spokojnie! Zdążyłam jej powiedzieć najważniejszą rzecz! To, że dziękuję jej za stworzenie Rahima, bo go po prostu uwielbiam! 😀















   Alwyn Hamilton była w zasadzie jedyną autorką, u której byłam po dedykację. Nie tylko ze względu na to, że chyba nie było nikogo takiego do kogo bardzo chciałabym iść, ale dlatego że byłam już zmęczona tym staniem w kolejce.
   Zostając jednak jeszcze w temacie ludzi, których spotkałam.
   Jestem mega szczęśliwa, że miałam okazję chwilę podgadać (i oczywiście zrobić sobie zdjęcie!) z osobami, które no tak jakby reprezentowały moją drugą rodzinę, czyli bookstagram!
  
   Najbardziej cieszy mnie spotkanie Mai Kłodowskiej ( @jestemmaja.k ), bo to właśnie ona prowadząc swój kanał na YouTube - To Warto Czytać (stara nazwa) pokazała mi świat książkowy w mediach i pamiętam, że właśnie w tym czasie byłam totalnie zakochana w jej filmikach. (niestety, nie mam teraz za dużo czasu na oglądanie czegokolwiek na YT, ale postaram się to kiedyś znaleźć na to trochę czasu).
   Swoją drogą z YouTube'a (a właściwiej BookTube'a) udało mi się jeszcze spotkać z przesympatyczną Zuzią z kanału Kulturalna Szafa (której filmiki też muszę przy okazji nadrobić).

   Ważne były dla mnie też spotkania z osobami, z którymi na co dzień łączą mnie rozmowy na bookstagramie. Mówię tutaj o: mojej kochanej Moni ( @bookshunterx ), z którą dzielę miłość do naprawdę wielu rzeczy, np: Hanny Montany; Zosi ( @disenchanted.ie ), z którą niestety tylko minęłam się w zeszłym roku (super, że teraz się udało!)  i o Kasi ( @czytajzemna ), kótrą podziwiam, za to że znalazła mnie w takim tłumie na trybunach.

   Swoją drogą widziałam też Pawła ( P24 ), ale niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia... choć z tego co pamiętam to chyba się załapałam na jakiegoś vloga. 😀


Copyright © 2014 Eat, Pray and Read , Blogger