Amazonia // James Rollins

Amazonia // James Rollins


   Zacznijmy tak jak zawsze, czyli ja wam obiecuję, że postaram się nie rozpisać, a wy wiecie, że i tak się rozpiszę, no i w sumie ja też to wiem...
   Dzisiaj chciałam wam nieco opisać o wczoraj skończonej przeze mnie książce jaką jest Amazonia James'a Rollinsa. Osobiście przyznaję, że wcześniej nie znałam tego autora, ale z tego co o nim wyczytałam napisał on pierdyliard powieści (o ile dobrze liczę to coś koło 30/40), a najbardziej znana jest seria Sigma Force.  Jako taką ciekawostkę dla tych, który tak jak ja nie znali dotąd tego pana powiem, że jest on Amerykaninem POLSKIEGO pochodzenia i jego prawdziwe nazwisko to James Czajkowski. (takich fajnych rzeczy można się z Wikipedii dowiedzieć).

  Ale już może lepiej przejdźmy do konkretu, czyli do Amazonii, a raczej do jej opisu fabuły. Streszczenie go tym razem będzie dla mnie wyzwaniem, bo ten opis, który znajduję się na książce zajmuję całą tylną okładkę. Postaram się to skrócić ile się da, ale tak, żeby całość nie straciła sensu.

F A B U Ł A

   Pewnego razu do Amazońskiej dżungli rusza trzydziestoosobowa wyprawa, na której czele stoi naukowiec i milioner Carl Rand. Jednak po kilku dniach ekspedycja znika bez śladu w lesie deszczowym. 

   Cztery lata później gdy nieodnalezieni członkowie tamtej wyprawy zostają uznani za zmarłych, do jednej z wiosek misyjnych trafia skrajnie wyczerpany biały mężczyzna. Jego identyfikator wskazuje na to, że jest jednym z ludzi Carla Randa. Wśród wielu zagadek związanych z jego pojawieniem się jedna jest szczególnie szokująca: wszedł do dżungli jako kaleka a amputowaną ręką, a wyszedł z dwiema zdrowymi. 

  Śladami pierwszej wyprawy rusza następna, w której uczestniczy syn Randa - Nathan. Jej członkowie będą musieli zmierzyć się z różnymi śmiertelnymi niebezpieczeństwami, o które tubylcy oskarżają tajemnicze i budzące wśród nich postrach, plemię Ban-ali.  

     🌿    

   Pewnie się zastanawiacie po co ten podkreślony fragment. Tak się składa, że taki sam znajdziecie z tyłu książki i to właśnie on sprawił, że musiałam przeczytać tę książkę! 
   Może to zabrzmi dziwnie, ale Amazonia cały czas była dla mnie taką jedną wielką tajemnicą. Kiedy ją czytałam ciągle snułam jakieś przedziwne teorie, głównie na temat tego tajemniczego plemienia Ban-ali, którego wątek nieco kojarzył mi się z serialem Zagubieni. (byłam jego wielką fanką w dzieciństwie!). Nie da się też ukryć, że jest to niewątpliwie powieść przygodowa. (albo jakaś odkrywcza bo przygodówki to mi się chyba bardziej z literaturą dziecięcą kojarzą).

   Po przeczytaniu pierwszych stron bałam się, że to będzie jednak z tych książek, które mają bardzo dużo opisów i się je długo czyta. Nic bardziej mylnego! Naprawdę byłam miło zaskoczona tym jak Amazonię się przyjemnie czyta. Owszem zdarzały się trochę zbyt długie, albo skomplikowane opisy, ale naprawdę bardzo rzadko. Podczas czytania Amazonii miałam to samo wrażenie co przy czytaniu Marsjanina Andy'ego Weira, wiecie to, że opisy są tak wiarygodne, iż myślę, że takowa ekspedycja serio miała miejsce. Naprawdę, brawo dla pana Jamesa!

   Jeżeli już mam się na coś skarżyć to może na to, że z początku pojawiło się zbyt wiele postaci i nazwisk do ogarnięcia. Strasznie się w tym gubiłam, ale już potem czaiłam kto jest kim.
   Jeszcze jednym jak dla mnie tycim minusem było zakończenie. Nie to, że było złe, ale po tak tajemniczej i zaskakującej książce spodziewałam się czegoś bardziej WOW!

   Myślę, że to by było na tyle jeżeli chodzi o Amazonię. Ja osobiście ksiażkę bardzo polecam i radę wam, jeżeli będziecie mieli okazję ją przeczytać, to czytajcie i sami wyróbcie swoją opinię na jej temat.
  
   Jeżeli tym wpisem udało mi się was do tego jeszcze bardziej zachęcić, koniecznie napiszcie  mi o tym w komentarzu! Każda taka wiadomość jest dla mnie plasterkiem miodku na sercu! 💛

Pozdrawiam i... ej! dzisiaj udało się w miarę krótko.
BANDZIA 💛



 Ja za swój egzemplarz Amazonii bardzo dziękuję wydawnictwu Albatros 💕








Żniwiarz (seria)  // Paulina Hendel

Żniwiarz (seria) // Paulina Hendel


   Może to dziwne (ba! to bardzo dziwne!), ale zwykle jakoś ostrożnie podchodziłam do polskich książek. Nie ważne o jaki gatunek by nie chodziło. Zawsze miałam wrażenie, że książki zagranicznych autorów są bardziej nowoczesne lub wciągające. Choć, odnoszę wrażenie, że nie jestem jedyną taką osobą, bo wydaje mi się, że nawet częściej reklamowane są te obce powieści.
   Ale dopiero po przeczytaniu obu tomów Żniwiarza, doszłam do wniosku, jaka ja byłam głupia! A tak serio, to o tym, że Żniwiarz jest polski dowiedziałam się gdy przeczytałam opis! Naprawdę nie spostrzegłam tego od razu po autorce, po prostu pomyślałam, że o takie fajne wydanie i w ogóle, to pewnie nie nasze, a tu taka niespodzianka...

   Postanowiłam jednak, że powiem wam co myślę o obu tomach, bo doszłam do wniosku, że pisanie osobnych postów o każdym tomie, byłoby bezsensowne, bo czytałam te książki w tamte wakacje i nie pamiętam dokładnych szczegółów, ale bardzo chciałabym was zachęcić do ich przeczytania. (matko, Bandzia... dłuższego zdania już się chyba nie dało).

   Po za tym, drugi tom Żniwiarza, czyli Czerwone Słońce, to dla mnie bardzo szczególna książka, ponieważ jest pierwszą taką, w której możecie znaleźć MOJĄ OPINIĘ! 💕 (*EHYM*  Chwalipięta. ) Ale o tym trochę więcej za chwilę...

   Jak zwykle piszę za długie wstępy, więc może wyjaśnię wam o co chodzi w tej serii.



 F A B U Ł A
(taka ogólna całej serii)

  No więc tak... jest sobie Magda (haha piękne imię, tak przy okazji). Dwudziestolatka, która na pozór wiedzie zwyczajne życie zwyczajnej młodej dziewczyny pracującej w rodzinnej księgarni. Jej ulubionym członkiem rodziny jest wujek Feliks, ponieważ bardzo interesuje ją jego zawód. Trzeba przyznać, że ten zawód jest dość nietypowy, dlatego że Feliks jest żniwiarzem. Właściwie,  nie ukrywa się z tym za bardzo, bo wszyscy we wsi i tak wiedzą co robi i bardzo go za to cenią. (choć chyba w głębi serc, mają go za lekkiego dziwaka).
   Ale co właściwie robi taki żniwiarz?
   Więc: zabija demony, duchy, zjawy i co tam jeszcze jest; zrzuca rozmaite czary; zna się na ziołach i eliksirach... czyli to takie połączenie Nocnego Łowcy z Panoramiks'em. W dodatku można powiedzieć, że jest tak jakby niezniszczalny, a przynajmniej jego dusza taka jest.Już śpieszę z wyjaśnieniami! Otóż, gdy na przykład żniwiarz został ciężko(!) ranny (tak, że pomóc to mu już nie ma jak), to jego ciało niestety umiera, ale po około kilku tygodniach, żniwiarz powraca, tyle że w innym ciele. Co prawda może się zdarzyć tak, że nie powróci... no to wtedy można powiedzieć, że jednak umarł.

   Matko strasznie się rozpisałam, więc dopowiem jeszcze tylko tyle, że Madzia lata z wujkiem po wsi i okolicach, przeżywając razem z wujkiem różne przygody, takie jak zabijanie dusz zmarłych wychodzących z grobów.

  Brzmi nieźle? No to jedziemy dalej!


✰   ✰   ✰


   Zacznę może od tego, że chyba nie dostrzegam w tych książkach żadnych wad. Właściwie to mogłabym powiedzieć, że pierwszy tom trochę mi się dłużył i czasem ciężko się czytało, ale jak to sensownie uzasadnić skoro przeczytałam go w niecałe 3 dni?
   Przy Czerwonym Słońcu też czasem miałam problem, żeby skupić się na fabule, ale tutaj akurat dlatego że czytałam go w formie PDF'a na telefonie wracając ze szkoły, albo na tablecie w domu. A ja mam tak, że bardzo ciężko czyta mi się elektronicznie, bo czuje się jakbym odczytywała wiadomości od psiapsióły, a nie intrygującą powieść.

   Dobra, koniec tego użalania się, bo wiecie, że nie lubię marudzić.

   Przejdę może do tematu, który porusza się przy każdym omawianiu jakiejś ksiażki, czyli do bohaterów. Jeśli chodzi o tych ze Żniwiarza, to nie mam im nic do zarzucenia. Uwielbiam zarówno Magdę jak i jej wujka Feliksa (podkreślam wujka żebyście nie myśleli, że taka zakochana w sobie para głównych bohaterów... ja tak myślałam, że wiecie ten Feliks to będzie taka wielka miłość tej Madzi i w ogóle, a potem zaczynam czytać i okazuje się, że to jej krewny). Właściwie to można powiedzieć, że jestem wręcz zakochana w ich relacji, w tym jak cały czas sobie dogryzają i jedno ciśnie drugiemu, ale tak naprawdę są kochającą się rodzinką.
   W sumie to nie tylko główni bohaterowie (do których trzeba też zaliczyć takiego jednego Mateusza, ale nie będę się o nim rozpisywać) zasługują na uwagę, bo wydaje mi się, że Paulina Hendel nawet te postaci drugoplanowe świetnie wykreowała i choć jest ich tu sporo, to nawet jak nie poznamy ich po imieniu, to gdy przeczytamy opis zachowań (jest w ogóle coś takiego?), powinno być z górki.

  No dobra. O bohaterach było zdecydowanie za długo, dlatego przejdźmy do tego, o czym mówią wszyscy odwołując się do tej serii - upiorny i swojski klimat!
   Przez te wszystkie motywy duchów, ziół, nawich (taki rodzaj potwora), zjaw i innych temu podobnych, ta książka bywa straszna. I wierzcie mi jakkolwiek by to nie brzmiało, jest to duży plus! Możliwe, że przez te wszystkie opisy nadające ten klimat akcja książek nie zapierdziela jak rollercoaster, ale potrafi trzymać w napięciu. Ogólnie rzecz ujmując - same plusy!

Z nicości // Martyna Senator

Z nicości // Martyna Senator



   (Szykujcie tort i szampana, bo to moja pierwsza przeczytana książka od maja, Hura!)

   Zawsze kiedy zabieram się do pisania recenzji, to najtrudniej jest mi zacząć. (chyba każdy tak ma, jeśli nie ZAZDROSZCZĘ).
   Wiecie, kiedy książka, którą właśnie chcę wam opisać jest dla mnie mega-hiper-super odkryciem to zazwyczaj zaczynam od tego, że "ta książka jest dla mnie mega-super-hiper odkryciem", ale jak mam opisać tę przeciętną, żeby was już na wstępie nie zniechęcać? (właśnie to zrobiłam, gratulacje Bandzia).

   Ale zanim za bardzo się rozgadam to może coś o jednak tej książce opowiem. Z nicości to trzeci tom serii new adult autorstwa Martyny Senator.
   Nie czytałam poprzednich tomów (znowu brawo ja!), ale wydaje mi się, że znajomość ich treści nie jest tu konieczna, bo każda książka skupia się wokół innej pary głównych bohaterów.

FABUŁA

    I tak właśnie Z nicości opowiada historię Elzy, która pod wpływem tragicznych wydarzeń postanawia uciec z domu oraz Kuby - tatuatora, który też nie miał w życiu łatwo. (Teraz polecę cytatem z tyłu książki) "Czy nowa skomplikowana miłość pomoże im zmierzyć się z problemami z przeszłości i tymi, które dopiero nadejdą"

   (To chyba najkrótszy opis fabuł jaki kiedykolwiek był na tym blogu, haha.)

✰   ✰   ✰

   Wiecie, nie bardzo wiem jak mam wyrazić w słowach moje emocje odnośnie tej książki. Jak wspomniałam na początku jest ona dość przeciętna.
   Warto jednak podkreślić to, że względu na swój gatunek dzieciaczkom takim jak ja, raczej nie przypadnie ona do gustu. (przez dokładne opisy tych scen). Tak, wiem, że mogłam się tego spodziewać, ale ja szczerze powiedziawszy, nawet nie wiedziałam, że to książka new adult, więc sama się wkopałam. (brzmię pewnie teraz jak idiotka, ale co tam).

   Smuci mnie fakt, że główni bohaterowie nie mają w sobie nic co mogłoby ich wyróżnić spośród innych, ponieważ nawet ich polubiłam. Szczególnie Elzę i jej skromność. Po za tym jest dość schematycznie, czyli cicha dziewczyna i seksowny chłopak. (nie ukrywam, że trochę mnie to nudziło).

  No to pomarudziłam, czas powiedzieć coś pozytywnego. 
  Mimo wad, książkę czyta się naprawdę szybko. Jest ona cały czas historia jest opisywana w formie pierwszoosobowej, tyle że raz z perspektywy Elzy, a raz Kuby. (co nie jest do końca zaletą, bo czasem się gubiłam kto teraz mówi). Po za tym Z nicości można nazwać dobrym odmóżdżaczem na letnie dni. Sama jestem tego przykładem, bo w końcu to pierwsza książka jaką przeczytałam od 3 miesięcy!

  Właściwie to elementem tej książki, który ciekawił mnie najbardziej był wątek przeszłości Elzy, bo przez cały czas wiemy, że wydarzyło się coś WOW, ale praktycznie do końca nie jest to ujawnione. W sumie to poznanie prawdy i okoliczności ucieczki Elzy to największy zwrot akcji w tej książce.


  Nie wiem, czy jeszcze coś z siebie wyduszę. Jak mówiłam, nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego, ale nie była to też zła pozycja.  Moim zdaniem powinniście sami przeczytać i się przekonać, szczególnie teraz latem kiedy miło jest sięgnąć po coś lżejszego.
  Wiecie, że nie lubię narzekać na książki, o których piszę, ale cóż czasem po prostu trzeba. Przecież nie będę wciskać wam, że jestem zachwycona Z nicości, bo tak nie jest.




Za swój egzemplarz Z nicości bardzo dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona 💕




   Przepraszam was za moją dłuuuugą nieobecność. nawet nie wiecie jak BARDZO chwiałabym pisać regularnie, ale szkoła jednak nie pozostawia zbyt dużo wolnego czasu. Teraz są wakacje, więc postaram się napisać jak najwięcej, żebyście potem nadrabiali posty do końca roku BŁAHAHAHA!

Kocham i pozdrawiam! 
BANDZIA 💛

 
Książkocholik w wielkim mieście // Warszawskie Targi Książki 2018

Książkocholik w wielkim mieście // Warszawskie Targi Książki 2018


   Matko, ale ten czas zapierdziela! Nie mogę uwierzyć, że minął już ponad tydzień odkąd byłam w Warszawie na Targach.
   Ale cóż, emocje już trochę opadły, a że na tegoroczne WTK czekałam z niecierpliwością, to w ramach rekompensaty za zeszły rok, kiedy to nic nie napisałam o tej super imprezie, postanowiłam, że napiszę właśnie coś o tych  tegorocznych WTK. (wybaczcie powtórkę).


   Osoby, które na co dzień żyją bookstagramem czy inną książkową sferą, pewnie czekają na to wydarzenie z ogromną niecierpliwością.  Cóż, nie da się ukryć, że Warszawskie Targi Książki są taką Wielkanocą dla naszej książkowej rodzinki. To wtedy właśnie zjeżdżamy się do stolicy niczym duża pielgrzymka. 
   Dla mnie to już drugie Targi, a że te pierwsze wspominam bardzo dobrze, to i teraz nie mogło być inaczej.


   Co najbardziej z tego roku zapamiętam?

   Na pewno to, że spotkałam wiele niesamowitych ludzi! Zarówno tych, których nie mogłam spotkać poprzednim razem, ale i tych co już widziałam w zeszłym roku.
   Oczywiście najbardziej zapadło mi w pamięć 2-godzinne czekanie  w kolejce do Alwyn Hamilton. (autorki mojej ukochanej Buntowniczki z pustyni!) To stanie było nie tylko dłuuugie, ale i męczące, bo kolumna zaczęła się przesuwać właściwie dopiero po półtorej godzinie.
   Ale wierzcie mi, gdy już przyszła moja kolej to byłam zjarana jak Fretka Jeremiaszem! (w sumie to zastanawiam się czy bardziej ucieszył mnie fakt, że poznam Alwyn, czy to, że to docieranie do niej nareszcie się skończyło!). Niestety, przez to, że wizyta autorki dobiegała końca, nie miałam okazji choć trochę dłużej z nią pogadać.  Ale spokojnie! Zdążyłam jej powiedzieć najważniejszą rzecz! To, że dziękuję jej za stworzenie Rahima, bo go po prostu uwielbiam! 😀















   Alwyn Hamilton była w zasadzie jedyną autorką, u której byłam po dedykację. Nie tylko ze względu na to, że chyba nie było nikogo takiego do kogo bardzo chciałabym iść, ale dlatego że byłam już zmęczona tym staniem w kolejce.
   Zostając jednak jeszcze w temacie ludzi, których spotkałam.
   Jestem mega szczęśliwa, że miałam okazję chwilę podgadać (i oczywiście zrobić sobie zdjęcie!) z osobami, które no tak jakby reprezentowały moją drugą rodzinę, czyli bookstagram!
  
   Najbardziej cieszy mnie spotkanie Mai Kłodowskiej ( @jestemmaja.k ), bo to właśnie ona prowadząc swój kanał na YouTube - To Warto Czytać (stara nazwa) pokazała mi świat książkowy w mediach i pamiętam, że właśnie w tym czasie byłam totalnie zakochana w jej filmikach. (niestety, nie mam teraz za dużo czasu na oglądanie czegokolwiek na YT, ale postaram się to kiedyś znaleźć na to trochę czasu).
   Swoją drogą z YouTube'a (a właściwiej BookTube'a) udało mi się jeszcze spotkać z przesympatyczną Zuzią z kanału Kulturalna Szafa (której filmiki też muszę przy okazji nadrobić).

   Ważne były dla mnie też spotkania z osobami, z którymi na co dzień łączą mnie rozmowy na bookstagramie. Mówię tutaj o: mojej kochanej Moni ( @bookshunterx ), z którą dzielę miłość do naprawdę wielu rzeczy, np: Hanny Montany; Zosi ( @disenchanted.ie ), z którą niestety tylko minęłam się w zeszłym roku (super, że teraz się udało!)  i o Kasi ( @czytajzemna ), kótrą podziwiam, za to że znalazła mnie w takim tłumie na trybunach.

   Swoją drogą widziałam też Pawła ( P24 ), ale niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia... choć z tego co pamiętam to chyba się załapałam na jakiegoś vloga. 😀


Dzień ostatnich szans // Robyn Schneider

Dzień ostatnich szans // Robyn Schneider


   Miała to być recenzja przedpremierowa, ale oczywiście Bandzia ze swoim refleksem szachisty zauważyła dzisiaj, że premiera tej książki była już 4 dni temu...
   Mimo to zapraszam was do przeczytania paplaniny, która dziś (mam nadzieję) będzie krótka.

   Na początek, standardowo opis fabuły, żebyśmy wszyscy byli mniej-więcej w temacie:


F  A  B  U  Ł  A 

   Książka przedstawia historię Lane'a, który po tym jak dowiaduje się, że jest chory na groźną odmianę gruźlicy, zostaje wysłany do ośrodka zdrowotnego w górach. Musi przez to porzucić swoje dotychczasowe życie, ale nie zamierza rezygnować z marzeń o studiach, na które tak długo i ciężko pracował. 
  W ośrodku poznaje Sadie - szaloną dziewczynę, która wraz ze swoimi przyjaciółmi wydaje się być już przyzwyczajona do życia z chorobą.

  Znajomość z Sadie pomaga Lane'owi odnaleźć się w nowej sytuacji, ale gdy choroba się zaostrza, żadne z nich nie dopuszcza do siebie myśli, że każda chwila może być tą ostatnią.

.    .    .


  Jeżeli przesiadujecie dużo w tej internetowej książkosferze to pewnie nie raz w ostatnim czasie rzuciła wam się w oczy ta śliczna okładka.
Przy okazji mogliście też natrafić na wiele opinii na jej temat Dzień ostatnich szans, które często zawierały porównanie do poprzedniej powieści pani Schneider - Początek Wszystkiego. Ja tej pierwszej nie czytałam, więc w sumie nawet nie wiedziałam czego się spodziewać po DOS (będę pisać w skrócie, bo czemu nie?).

  Szczerze to nie wiem, czy potrafię tak od razu z góry powiedzieć czy ta książka mi się podobała, czy nie...

   Już na samym wstępie polubiłam Lane'a. Po kilku jego życiowych przemyśleniach, doszłam do wniosku, że mam z nim coś wspólnego. A co do Sadie, z początku myślałam, że będzie mnie irytować, ale i ona okazała się całkiem sympatyczna... choć chwilami wracałam do początkowych przekonań co do niej.
   Swoją drogą, w tej książce podobało mi się, że to chłopak był takim typem nerda, a dziewczyna - tą korzystającą z życia. Bo jak wiecie, w typowych romansach jest zazwyczaj na odwrót. (takie moje odczucie).

  Co do akcji, to wiadomo nie jest ona szczególnie trzymająca w napięciu, ale ze względu na to, że są tu opisane jakieś zwykłe codzienne sytuacje, a sama książka nie jest zbyt obszerna, nie jest to jakiś problem. (chociaż... w końcówce nastąpił niepodziewany zwrot akcji, który przez to, że był taki niespodziewany, to aż mi trochę do tej powieści nie pasował).

  Nie no, muszę się jakoś streścić, bo znowu się za bardzo rozpiszę.

  DOS to powieść, która choć jest pisana lekkim stylem, to zawiera wiele ważnych, życiowych przemyśleń.   Po zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że ta książka mi się podoba, ale chyba zabrakło mi w niej takiego WOW! jak w Cudownym Chłopaku czy Goodbye Days Jeffa Zentera. Takiego czegoś, co sprawi, że nie będę się mogła doczekać momentu aż wrócę do tej historii ponownie.

   W największym skrócie: godna polecenia!

  Moja ocena: 🌟🌟🌟🌟✩

Pozdrawiam,
BANDZIA 💛


Za swój egzemplarz książki i współpracę bardzo dziękuję wydawnictwu Moondrive 💜 


Na ostrzu noża // Patrick Ness

Na ostrzu noża // Patrick Ness


https://www.youtube.com/watch?v=0501BTnbrxg

   Od razu mówię, że ta książka co najmniej kilka razy omal nie przyprawiła mnie o zawał serca (no Bandzia, bardzo zachęcające, naprawdę...), dlatego już z góry przepraszam, jeżeli ten post w jakimś momencie bardziej będzie przypominał nietrzymającą się kupy zbieraniną myśli, a nie sensowną recenzją.  ( zaraz... czy ja w ogóle napisałam kiedyś sensowną recenzję? )

   Ale pomijając już mój stan psychiczny i zdrowotny. 
   
   Na ostrzu noża to pierwszy tom bestselerowej trylogii Patricka Nessa Ruchomy Chaos...
   No właśnie, tak bestselerowej, że pewnie większość z was nawet o niej nie słyszała. Powiem wam, smuci mnie to, że ta książka nie jest u nas tak rozpoznawalna jak w Stanach, bo zdecydowanie na to zasługuje. W Polsce, Patrick Ness jest bardziej znany ze swojej innej powieści, mianowicie Siedem minut po północy, która w 2016 roku doczekała się swojej ekranizacji. 
   
  Jednak, skoro Na ostrzu noża do tych najpopularniejszych książek w Polsce nie należy, to najpierw wprowadzę was w jej fabułę, a potem opowiem wam o moich odczuciach. Okey? 


f a b u ł a

   Głównym bohaterem (a przy tym też narratorem) tej historii jest Todd Hewitt - bardzo sympatyczny chłopak mieszkający w osadzie gdzie mieszkają sami mężczyźni. No właśnie, chłopak, bo do jego trzynastych urodzin, z których nadejściem stanie się w końcu mężczyzną, brakuje miesiąca. 
   Ale jakby tego było mało, że Todd mieszka z samymi facetami, to jeszcze trzeba wspomnieć, że wszyscy mieszkający w osadzie Prentisstown, słyszą swoje myśli. (dziwne, ale tak jest). Nazywają to Szumem, chorobą dzięki której oni słyszą się nawzajem, a wszystkie kobiety umarły. (znowu full pozytywów...). 
   
   Todd zaczyna jednak dostrzegać to, że mieszkańcy osady coś przed nim ukrywają - coś tak strasznego, że jest zmuszony uciekać wraz ze swoim oddanym psem, którego w sumie nie lubi, a to że słyszy także jego prosty głos, nie pomaga. 
   Jakby tego całego bałaganu było mało, pojawia się także milcząca istota - dziewczyna! Dlaczego nie zabił jej Szum, tak jak inne kobiety w Nowym Świecie? 

   PS: tak gdybym miała opisać całą tę fabułę w jednym słowie, byłoby to: UCIECZKA.

.   .   . 

   Najbardziej żałuję tego, że mimo iż ta książka leży u mnie na półce już od ponad dwóch lat, to ja przeczytałam ją dopiero teraz. Nie wiem czemu, ale zabierając się za nią wiedziałam, że to będzie coś dobrego, ale chyba nie spodziewałam się aż takiego WOW,  które sprawi, że czytając niektóre rozdziały będę miała mokrą poduszkę przy twarzy, albo stan przedzawałowy. 
   Ale jak już wiecie, tak właśnie było. 

   Co jednak wpływa na to, że Na ostrzu noża to taka super książka? 
   Jak dla mnie największym plusem tym wszystkim jest, to że całą historię opisuje nam główny bohater, czyli Todd. Znam wiele książek, które wiele straciłyby na tym, gdyby nie były napisane w pierwszej formie osobowej, ale ta straciłaby praktycznie cały swój klimat. Bo w końcu nie ma lepszego połączenia niż mrok wydarzeń i humor narratora! 
   Todd to niezwykle pozytywny chłopak, jak na takie trudności jakie zsyła mu los. Sposób w jakim mówi o tym wszystkim, co go spotyka, mimo iż jest to niekiedy brutalne, to i tak mam ochotę się śmiać. Nic przed czytelnikiem nie ukrywa, po prostu mówi jak jest. 
   Właściwie mogłabym to porównać do narracji Percy'ego Jacksona lub Marka Watney'a z Marsjanina. Ale nie ukrywam, że jednak styl Todd'a polubiłam najbardziej z tych wszystkich.
   A tak po za tym... myślę, że do tej postaci będę się często odwoływać w wypracowaniach, bo uważam, że to jakim męstwem i dojrzałością się wykazywał, mimo tak młodego wieku, zalicza się do bohaterstwa

  Chciałabym tu móc też coś napisać o innych bohaterach, albo relacjach między nimi, ale niestety, mam wrażenie, że czego bym nie napisał będzie jednym wielkim spojlerem. Więc napiszę jedynie, że oczywiście moimi ulubionymi bohaterami tej historii jest główna trójka, czyli: Todd, Viola (ta dziewczyna) i pies Manczi. Ale w Na ostrzu noża, jak w większość książek, po za tymi fajnymi postaciami znajdzie się też grupa takich typowych (za przeproszeniem) skurwieli, którym ma się ochotę tak przywalić, żeby ich nawet Google Maps nie znalazło.


  No dobra, powiedzmy coś o tym pewnie najbardziej charakterystycznym elemencie tej powieści, czyli o Szumie. Wyobraźcie sobie, że idziecie przez, bo ja wiem... jakieś centrum handlowe, ale przy tym słysząc w swojej głowie wszystkie (na raz!)  myśli innych przechodniów: o jaka super bluzka! o promocja! widziałaś jak Grażyna się spasła! co to ma być!
   Tak to zapewne wyglądałoby w praktyce. Na całe szczęście nie było przez to w książce jakiegoś takiego chaosu, bo autor skupiał się głównie na akcji, która była serio trzymająca w napięciu. Było też wieeeele zaskakujących momentów, o czym też już wiecie. Myślę, że przez to mogę nazwać Na ostrzu noża nie tylko książka z dziedziny fantastyki, ale i dobrym thrillerem psychologicznym. (a takich nie czytałam prawie wcale, więc mogę się mylić, przepraszam). 


   Chcę was oczywiście jak najbardziej zachęcić do przeczytania tej książki, dlatego chce coś też powiedzieć o ekranizacji. 
   Tak będzie ekranizacja(!), ale niestety swoją premierę będzie miała dopiero w marcu 2019 roku, choć czytałam, że zdjęcia już się zakończyły. Film został wyreżyserowany przez Douga Limana, a co do obsady... nigdy w życiu bym nie pomyślała, że może być tak idealna!
   W rolę Todd'a wcieli się Tom Holland ( najnowszy ze wszystkich Spider-man'ów ). Uważam, że to świetny wybór i to nie tylko dlatego, że uwielbiam tego pana całym serduchem 💕 Po prostu po przeczytaniu książki stwierdzam, że Holland jest w stanie sprawić, że nawet jeżeli film będzie różnił się od pierwowzoru, ta postać nie straci swojego pozytywnego ducha.
   Do głównej obsady należą także grająca Rey w Gwiezdnych Wojnach, Daisy Ridley (również kocham 💕), Nick Jonas (moje pierwsze życiowe zauroczenie) oraz Mads Mikkelsen, znany chyba najbardziej z filmu Hannibal

To nie jest bullet journal!  (ale i tak kilka stron wrzuce!)

To nie jest bullet journal! (ale i tak kilka stron wrzuce!)

 
   Zacznijmy od tego, dlaczego tak bardzo podkreślam to że żaden z tych moich zeszytów nie jest bullet journalem (to się chyba nie odmienia, ale co tam!). 
  Właściwie, wychodzę z założenia, że BUJO (bo to chyba skrót) to inaczej pięknie zorganizowany notes, a moim zeszytom zorganizowanie i porządek są tak bliskie, jak Polsce Himalaje. (co nie znaczy, że nie inspiruje się pomysłami na BUJO i testuje je w swoich zeszytach).

   Skąd jednak post o takiej tematyce na moim blogu?
   Już wyjaśniam!
   Otóż, czasem zdarza się, że wstawię na Instagrama jakieś zdjęcie z wybraną stroną z jakiegoś zeszytu, a potem leci do mnie tsunami z prośbą o to, abym wysłała więcej stron, aby inni mogli się zainspirować.
   Tak więc moi kochani, przychodzę dziś do was z postem, który będzie zawierał tylko zdjęcia wnętrz tych oto zeszytów do wszystkiego (i niczego za razem)! Kto wie, może wam się spodoba...

   Zanim jednak przejdziecie do oglądania mam  jeszcze 2 WAŻNE  uwagi.
   1. starajcie się raczej skupić na formie wizualnej, a nie na tym, co w tych zeszytach jest napisane (zwłaszcza tam gdzie jest przepis na pankejki 😅)
   2. najważniejsze:

NIE KOPIOWAĆ ZDJĘĆ!





PS (1):  Na zdjęciu co jest pod tym zdaniem (co teraz czytacie), możecie zobaczyć jaki mam charakter pisma, bo o to też często są pytania. (przy okazji będziecie mogli spostrzec, że kocham Marvela, ale to już chyba wie każdy...).





    PS (2) : Standardowo na koniec zostawiłam moją ulubioną stronę!
    Może to nie brzmi zbyt skromnie, ale jestem dumna, że wyszła tak jak sobie zaplanowałam. (bo rzadko coś wychodzi mi tak jakbym chciała).

Cudowny Chłopak  //  R.J. Palacio

Cudowny Chłopak // R.J. Palacio


"N i e   m u s i s z   n i c   w   s o b i e   z m i e n i a ć
T o   ś w i a t   p o w i n i e n   o d m i e n i ć   s w o j e   s e r c e"

Alessia Cara - Scars to your beautiful 



   Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek zaczęła jakiś post od cytatu... ale cóż, dla takich książek warto robić wyjątki.

    Czytałam kilka opinii przed przeczytaniem tej książki i każda z nich była w sumie podobna. Wiecie, że to wzruszająca i totalnie cudowna historia. 
   Nie chciałam się jednak zbytnio nastawiać, bo podobne opinie czytałam już na temat Ponad Wszystko i owszem, to książka przyjemna , ale nie było w niej takiego WOW jak można się spodziewać po recenzjach. 

   Jeżeli zaś chodzi o Cudownego Chłopaka  ...

F A B U Ł A

   Auggie, a właściwie August Pullman, nie jest zwykłym dzieckiem. Owszem, ma dziesięć lat i poza tym to inteligentny i dowcipny chłopak, jednak coś wyróżnia go spośród innych... a właściwie to, że ma zdeformowaną twarz.

   Choć Auggie przeszedł od urodzenia już 27 operacji, to ciągle nie wygląda tak jak powinien.Właściwie to żyje sobie całkiem normalnie i bez większych problemów, aż tu nagle BUM! rodzice postanawiają wysłać Augusta do szkoły! (chyba zapomniałam wspomnieć, że do tej pory mama uczyła go w domu... ale teraz już wiecie). Oczywiście wraz z tą zmianą zaczynają się problemy. 
  Czy Auggie poradzi sobie z nowymi trudnościami, nie tracąc przy tym, swojego dziecięcego optymizmu? 


.       .       .


  Być może, dlatego że spodziewałam się po tej książce czegoś po prostu dobrego, to finalnie dostałam coś co mogę nazwać małym arcydziełem.  
   Mówię małym, bo słowo arcydzieło raczej kojarzy się z jakaś klasyką, a Cudowny Chłopak jest pisany lekkim językiem, a właściwie takim, że tą książkę przeczyta nawet dziesięciolatek, ale starszemu czytelnikowi też się powinna spodobać.


   Przyznam szczerze, że dłuuuugo nie znałam tego uczucia, kiedy książka tak bardzo cię wciągnie, że aż cię korci żeby czytać dalej, mimo tego, że domyślasz się co może się wydarzyć dalej.
   Wiem, że głównie wpłynęła na to akcja, która może nie trzymała w napięciu, ale przede wszystkim się nie wlokła. Na pewno też dużym plusem tej powieści są barwni i dobrze wykreowani bohaterowie i mimo, że jest ich wielu, to każdy jest na swój sposób wyjątkowy.

   Nie da się ukryć, że czymś co sprawia, że ta książka jest jeszcze fajniejsza są krótkie rozdziały. Serio, tutaj rozdział nie ma więcej niż 4 strony... nie wiem czy to takie ważne, ale na pewno wpływa na to, że szybko się taką czyta i  każdym momencie możemy tę książkę odłożyć. (zawsze możemy książkę odłożyć w każdym momencie, Bandzia, debilu).

   Właściwie Cudowny chłopak  od samego początku swoim klimatem przypomniał mi film Obdarowani. Kojarzycie? To historia super-mądrej dziewczynki - Mary, którą opiekuje się jej młody wujek. (Kojarzycie? Super! Nie kojarzycie? Polecam nadrobić!).
   Jednak, porównując tą książkę do tego filmu, mam na myśli to właśnie, że niby wiemy jak się ta historia skończy, ale i tak mamy łzy w oczach i mówimy "oh! jakie to było cudowne! jakie wzruszające!". Jedni powiedzą - przewidywalne, ale ja uważam, że takie książki są potrzebne. Potrzebne są takie, które będą niby lekkie, ale zarazem będą niosły bardzo ważne przesłanie, bo właśnie takie niesie ze sobą Cudowny Chłopak.


  Tak więc, podsumowujmy:
  •   Cudowny chłopak to przede wszystkim świetna i wzruszająca historia
  •   szybko się czyta! 
  •   przede wszystkim ta historia idealnie pokazuje to, że powinniśmy zwracać uwagę na wnętrze i czyny człowieka, a nie na jego wygląd
  •    warto przeczytać, chociażby dlatego że w styczniu do kin wchodzi film na podstawie tejże książki
   
    W największym skrócie: 
     Cudowny chłopak to po prostu cudowna książka!

 dziękuję i pozdrawiam
B A N D Z I A 💛 


Star Wars. Ostatni Jedi // jestem za, a nawet przeciw!

Star Wars. Ostatni Jedi // jestem za, a nawet przeciw!


   Od premiery najnowszej części Gwiezdnych Wojen minął już prawie miesiąc, więc mniej-więcej tyle samo czasu zajęło mi zebranie się do napisania czegoś na jej temat. Może to, dlatego że mam aż zbyt dużo przemyśleń co do tego filmu... Ale zanim to, omówmy jeszcze najważniejszą kwestię!
   Pamiętajcie, że ten post to nie recenzja, (bo ze mnie żaden profesjonalista), a jedynie zebranie moich dziwnych przemyśleń. Dlaczego zwracam na to uwagę? Bo odnoszę wrażenie, że chyba nikt nie ma takich teorii co do Gwiezdnych Wojen, jak ja...

   Obiecuję, że będzie krótko, chodź jak wiecie w moim przypadku to prawie niemożliwe.

 


   Nie potrafię opisać, jak bardzo jarałam się wszystkimi zapowiedziami związanymi z Ostatnim Jedi. Na samą myśl o tym, że w końcu zobaczę znów Rey, Chewie'go i innych, cieszyłam się jak głupia.
   Czy mogę jednak powiedzieć, że się na tym filmie zawiodłam?

    Chciałbym zacząć od tego, co sprawiło we mnie (jakby to łagodnie ująć...) niesmak. Po pierwsze: pewnie wiecie, że Ostatni Jedi jest najdłuższym, w historii filmem z serii Star Wars i muszę przyznać, że chyba niepotrzebnie. Może i rzadko, ale zdarzały się taki chwile, kiedy (najprościej mówiąc) nic się nie działo. Myślę, że gdyby z niektórych fragmentów wyciąć kilkadziesiąt sekund, tak żeby finalnie film stał się załóżmy 7 minut krótszy, to serio nic by się nie stało, a nawet wyszłoby na lepiej.

   (Może ty się Bandzia lepiej skup na fabule)
   Zacznę od tego o czym najbardziej chciałam napisać, czyli o Kylo Ren'ie (czy tam Ben'ie Solo, jak kto woli). Może i to wynika z tego, że nie lubię tej postaci (tak, to na pewno z tego wynika), ale jakoś nie widzi mi się on i Rey jako para. Czemu? Nie da się ukryć, są nie tylko pewni siebie, ale i stanowczy, więc nie wyobrażam sobie tego, że Kylo porzuca ciemną stronę i staje się dobry, albo że Rey sprzedaje Ruchowi Oporu środkowego palca i dołącza do Nowego Porządku...


   Nie wiem jak wy, ale ja jak wrócę z kina z filmu, który mi się podobał, to zaraz obczajam na internecie całą obsadę, szukam jakiś ciekawostek lub zdjęć z Tumblra, albo czytam jakie inni mają przemyślenia na temat produkcji. Tak było i w przypadku Ostatniego Jedi.
   Nie da się ukryć, że głównie fani Gwiezdnych Wojen narzekali na to jaką postacią stał się Luke Skywalker. Przyznaję. Sama uznałam, ze Luke w tej części zachowywał się czasem jak typowy stary gbur , ale im więcej czytałam tych wypowiedzi, tym mniej tak myślałam. W końcu niektórzy ludzie pod wpływem lat i doświadczeń się zmieniają, więc czemu i Skywalker nie mógł się zmienić?


  Chciałam jeszcze coś wspomnieć o związku Finn'a z Rose, ale może przejdę już do pozytywów, bo jak zwykle wychodzę na straszną marudę...

   Po pierwsze - Leia!
   W żadnej poprzedniej części nie kochałam tej postaci tak bardzo jak w Ostatnim Jedi!
   Nadal nie dociera do mnie, że grająca ją Carrie Fisher zmarła ponad  rok temu. Nie wyobrażam sobie IX epizodu bez jej udziału, zważywszy na to, że w tym najnowszym było jej dużo więcej niż w Przebudzeniu Mocy.
   Nie wiem jak wy, ale gdy wyszłam z kina to pierwsze o czym pomyślałam to: CO ONI DALEJ ZROBIĄ Z LEIĄ? Jeszcze przed obejrzeniem Ostatniego Jedi czytałam, że ta postać ze względu na śmierć pani Fisher, nie pojawi się w XI epizodzie sagi. Z jednej strony to logiczne, ale z drugiej... czy tylko mnie się wydaje, że to może mocno wpłynąć na fabułę? No jakby nie patrzeć to nie tylko najważniejsza osoba kierująca Ruchem Oporu, ale i matka Kylo Rena!

   Okey, bo jak zwykle zaczynam się bez sensu rozgadywać, po prostu: scenarzyści mają sporo czasu, aby zakończyć te historię tak, aby Leię to ominęło. Kto wie? Może na początku IX epizodu po prostu powiedzą, że wysiadła po drodze...

 
   Najnowszą trylogię  Star Wars  kocham najbardziej za cudownych bohaterów. W  Ostatnim Jedi  pokochałam ich wszystkich jeszcze bardziej, ale szczególnie Poe Damerona, którego w tej części sagi było znacznie więcej niż w poprzedniej. Mam więc nadzieję, że w kolejnej będzie już kimś takim mega ważnym! ( w sumie ta już jest, ale Ciii ).



   No dobra! Teraz obiecuję, że jeszcze tylko jedna sprawa i kończymy!

 
 
 

   Czy wy też byliście tak zachwyceni tą końcową bitwą!?
   Nie chodzi mi tyle o samo starcie Kylo Rena i Luke'a, ale o to co działo się później. Roztrzaskujące się statki i ten  czerwony pył ( nie pamiętam co to było... czy dobrze mi się kojarzy, że jakaś sól? ). Jak dla mnie cudne widowisko! - tyle w temacie.



   Pozostaje zatem ocenić film.


Moja ocena: 
⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐✰✰


  I wiecie co? Mimo iż było kilka rzeczy, które mnie w tym filmie irytował, to LUDZIE! przecież to są  Gwiezdne Wojny ! Nieważne co by się tam nie działo i jakim gównem ten film by nie był (oczywiście nie mówię, że Ostatni Jedi i nie był ) tak będę polecać to wszystkim znajomym, bo Star Wars to coś czego może nie trzeba kochać, ale jest to saga, której naprawdę warto dać szansę!




   To były moje przemyślenia. Teraz czas na was!
   Jeżeli macie jakieś inne przemyślenia na temat  Ostatniego Jedi  i chcecie o nich wspomnieć to serdecznie zachęcam do komentowania, z wielką chęcią poczytam! A jeżeli macie takie same to tym bardziej!

   Dziękuję wszystkim, którzy wytrwali do końca i nie znienawidzili mnie podczas czytania! 💕

  
  Niech moc będzie z Wami!

Pozdrawiam, 
B A N D Z I A  💛 


Copyright © 2014 Eat, Pray and Read , Blogger