(Przedpremierowo!) We wspólnym rytmie // Jojo Moyes
21:54
5
Premiera 2 sierpnia!
Właściwie, to do przeczytania tej książki bardziej przekonało mnie to, kto ją napisał, niż fabuła. Jojo Moyes, czyli autorce słynnego bestsellera Zanim się pojawiłeś, nie trzeba było dużo czasu, żeby podbić serducha polskich czytelników. Jak na razie, ukazało się u nas bodajże cztery książki tej pani, a piątą, czyli We wspólnym rytmie będziecie mogli spotkać w księgarniach już w ten wtorek (2 sierpnia).
O tej książce mam naprawdę dużo do powiedzenia, dlatego nie przedłużając przejdę od razu do fabuły, żeby potem nie przerwać nią moich chaotycznych rozmyśleń.
Od razu uprzedzam!
Będzie sporo marudzenia, więc się przygotujcie!
F A B U Ł A
Historia przedstawiona w tej książce ma dwie główne bohaterki - Natashę i Sarah.
Pierwsza z nich to prawniczka, która po rozwodzie z mężem, całe swoje życie poświęca swojej pracy.
Druga to czternastolatka, różniąca się od swoich rówieśniczek - nie nosi markowych ubrań, nie ma zbyt wielu przyjaciół (właściwie to chyba wcale ich nie ma), a jedyną bliską jej osobą jest dziadek, z którym mieszka. Co najważniejsze to właśnie on zaraził dziewczynę miłością do koni.
W tym samym niemalże momencie, życie obu z nich przybiera niespotykany obrót.
Były mąż Natashy postanawia sprzedać ich wspólny dom (który obecnie zamieszkuje Natasha), a do tego czasu się do niej wprowadza, co sprawia, że kobieta zaczyna czuć niechęć do tego miejsca.
Natomiast dziadek Sarah trafia do szpital i dziewczyna musi zacząć radzić sobie sama. Bardziej niż dziadkiem, zaczyna się obawiać o ich wspólnego konia Boo. Wcześniej to staruszek się nim zajmował, ale teraz ten obowiązek spada na Sarah.
Zarówno Natashy jak i Sarah jest bardzo trudno, ale gdy ich drogi się łączą, zaczyna być jeszcze gorzej ...
. . .
Wspomniałam o marudzeniu, więc może od tego zacznijmy ... swoją drogą chyba zawsze lepiej zacząć od takiego marudzenia, bo potem można to w miarę możliwości pozytywnie zakończyć.
Jak tu się wkręcić?
Zawsze jest tak, że na początku trudno się wkręcić w nową historię, ale jak dla mnie tutaj było to nieco zagmatwane. Mogło mi się tak wydawać przez retrospekcje, które znienacka wkradały się w środek jakiegoś wydarzenia.
Jak dla mnie prawdziwa akcja zaczęła się dopiero gdzieś od setnej strony. Wtedy właśnie spojrzałam trochę inaczej na całą historię, a nawet zaczęła mi się ona podobać.
Natasha
O MATULU, JAK ONA MNIE DENERWUJE!
Okey, rozumiem. Nie najlepiej przeżyła rozwód z mężem, a jeszcze w trakcie małżeństwa, dowiedziała się, że nie może mieć dzieci. TYLE ŻE z tego co wywnioskowałam podczas czytania, to ona pierwsza zdradziła swojego męża, a kiedy on, nagle na nowo się wprowadza, zaczyna się jeszcze bardziej nad sobą użalać. ( Jak ona tu ma źle! Jak on mógł jej to zrobić! UHH! ).
Najbardziej rozbraja mnie fakt, że Sarah znajduje się w znacznie gorszej sytuacji życiowej, w dodatku jest nastolatką, co na logikę oznacza, że jest szalejącą burzą hormonów (matko, to brzy jak zdanie z jakiegoś podręcznika do wychowania do życia w rodzinie), ale i tak tyle się nad sobą nie użala, tylko stara się być twarda.
Rozdziały i retrospekcje
Właściwie, to z tymi długimi rozdziałami, jest trochę jak z czcionką z Grega. (czyli to wcale nie ułatwia szybkiego czytania!)
Niestety, zbyt długie rozdziały występują w wielu książkach, więc nie jest to szczególny problem, w przypadku tej książki, ale musiałam o tym wspomnieć.
Niestety, zbyt długie rozdziały występują w wielu książkach, więc nie jest to szczególny problem, w przypadku tej książki, ale musiałam o tym wspomnieć.
We wspólnym rytmie to dość gruba książka, a w dodatku litery są niezbyt duże, co spowodowało, że całość ciągnęła się w nieskończoność, a dodajmy do tego jeszcze nieco zbyt długie opisy.
O retrospekcjach już wspomniałam. Właściwie, były to takie wspomnienia, praktycznie znikąd. Większość z nich było o dawnym życiu Natashy, a rzadko kiedy Sarah. Zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z tą książką, ale te retrospekcje tak mieszały mi się w niektórych momentach z tym co się akurat działo, że naprawdę traciłam orientacje w całej akcji.
Dobra, proszę was, przejdźmy już do pozytywów!
Przede wszystkim warto tu wspomnieć o wątku Sarah, bo ten był naprawdę ciekawy. Nawet mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że dzięki niemu ta książka, może nieść ze sobą ważne przesłanie.
Tak jak śmiało mogę nazwać Natashę najbardziej irytującą mnie bohaterką, o jakiej kiedykolwiek czytałam, tak o Sarze mogę powiedzieć, że jest jedną z tych bohaterek, na której przykładzie zaczynamy rozumieć najważniejsze ludzkie wartości. Pamiętajmy, że uczymy się na błędach, ale przecież nie tylko swoich, ale i innych i choć Sarah (jakby nie patrzeć) jest postacią zmyśloną, to na właśnie jej błędach, możemy się wiele nauczyć.
Jeszcze jedno!
Kojarzycie może takie dramaty-romantyczne z końca XX i samego początku XXI wieku? Jeśli tak,(proszę powiedzcie, że tak!) to właśnie z takim klimatem kojarzyła mi się ta książka. Nie wiem nawet, jak to ująć w słowa, ale właśnie tak. (mogę śmiało nazwać ten post najbardziej nieogarniętym postem na tym blogu!).
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę napisać, że fanom twórczości Jojo Moyes ta książka się spodoba, bo była to moja pierwsza przygoda z tą autorką. Czy ostania? Szczerze przyznam, że nie wiem, ale nawet jeśli, to na pewno nie w najbliższym czasie.
Ta opinia była tak mega nieogarnięta! Przepraszam was za to, ale targają mną mieszane odczucia co do We wspólnym rytmie, a po za tym książka ma premierę już we wtorek, więc trochę też odczuwam presję czasu, żeby napisać o niej przed premierą.
O retrospekcjach już wspomniałam. Właściwie, były to takie wspomnienia, praktycznie znikąd. Większość z nich było o dawnym życiu Natashy, a rzadko kiedy Sarah. Zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z tą książką, ale te retrospekcje tak mieszały mi się w niektórych momentach z tym co się akurat działo, że naprawdę traciłam orientacje w całej akcji.
Dobra, proszę was, przejdźmy już do pozytywów!
Przede wszystkim warto tu wspomnieć o wątku Sarah, bo ten był naprawdę ciekawy. Nawet mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że dzięki niemu ta książka, może nieść ze sobą ważne przesłanie.
Tak jak śmiało mogę nazwać Natashę najbardziej irytującą mnie bohaterką, o jakiej kiedykolwiek czytałam, tak o Sarze mogę powiedzieć, że jest jedną z tych bohaterek, na której przykładzie zaczynamy rozumieć najważniejsze ludzkie wartości. Pamiętajmy, że uczymy się na błędach, ale przecież nie tylko swoich, ale i innych i choć Sarah (jakby nie patrzeć) jest postacią zmyśloną, to na właśnie jej błędach, możemy się wiele nauczyć.
Jeszcze jedno!
Kojarzycie może takie dramaty-romantyczne z końca XX i samego początku XXI wieku? Jeśli tak,(proszę powiedzcie, że tak!) to właśnie z takim klimatem kojarzyła mi się ta książka. Nie wiem nawet, jak to ująć w słowa, ale właśnie tak. (mogę śmiało nazwać ten post najbardziej nieogarniętym postem na tym blogu!).
No to w końcu polecasz Bandzia tę książkę, czy nie?
Powiem tak. Zdaję sobie sprawę, że ta powieść jest skierowana do starszych ode mnie kobiet, lubujących się w romansach i obyczajówkach, więc takim osobą, śmiało mogę polecić.
Tak jak mówię, ta książka (jak dla mnie!) ma swoje wady, ale przecież nie od dzisiaj wiemy, że każdy ma inny gust czytelniczy i każdy lubi co innego.Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę napisać, że fanom twórczości Jojo Moyes ta książka się spodoba, bo była to moja pierwsza przygoda z tą autorką. Czy ostania? Szczerze przyznam, że nie wiem, ale nawet jeśli, to na pewno nie w najbliższym czasie.
Ta opinia była tak mega nieogarnięta! Przepraszam was za to, ale targają mną mieszane odczucia co do We wspólnym rytmie, a po za tym książka ma premierę już we wtorek, więc trochę też odczuwam presję czasu, żeby napisać o niej przed premierą.
Mam nadzieję, że mimo wszystko, miło wam się czytało.
Pozdrawiam!
BANDZIA 💜
Za swój przedpremierowy egzemplarz, chciałam bardzo podziękować wydawnictwu Znak Literanova. Dziękuję! 💕