Pogadanka o #BlackFriday (i oczywiście moje zdobycze)

Pogadanka o #BlackFriday (i oczywiście moje zdobycze)


Pewnie większość z Was wpadła tu z mojego Instagrama, żeby zobaczyć co było w tej paczce ... 
Wiem. Jestem podła, że ciekawskim kazałam tu zaglądać (błahahaha!). 
Ale proszę! Jak już tu jesteście to może przeczytacie? Co wam szkodzi? Zostaniecie? Jej! 

Nie bardzo wiedziałam jak zacząć ten post. Więc, chyba najlepiej będzie tak:
  Czym jest ten cały Czarny Piątek (czy tam Black Friday, jak kto woli) to myślę, że chyba wyjaśniać nie trzeba. No dobra! W skrócie mówiąc, to piątek po Święcie Dziękczynienia, w którym Amerykanie zaczynają sezon zakupowy przed Bożym Narodzeniem. Co oznacza, że tylko w tym dniu możesz kupić wymarzoną pralkę aż 50% taniej! To także dzień wielkich okazji dla książkocholików. 
  Uważam, że książki wcale nie są tanie, a kiedy możemy je kupić nawet to 30% taniej to jest spora różnica. Chciałam wam opowiedzieć o moich przemyśleniach, co do tych promocji (obiecuje, że nie będzie tego dużo).
  Stacjonarnych księgarniach wydaje mi się, że nie ma aż tak dużych promocji jak w tych internetowych (mogę się mylić, bo nie byłam wszędzie). W zeszłym roku byłam w Matrasie i przyznam, że promocja była całkiem kusząca. -30% na wszystkie książki. W tym roku jej zabrakło. Szkoda. Na otarcie łez, przyszła internetowa strona Empika! To właśnie z niej pochodzą moje dzisiejsze zdobycze. 

Tak doczekaliście się! 



  Tak, kupiłam tylko 3 książki. Znowu jestem zła, bo kazałam wam tu zaglądać tylko dla 3 książek. Ale, pozwólcie, że powiem o nich co nieco. 

W śnieżną noc 

 To ta najładniejsza. Przynajmniej według mnie. O niej nie będę mówić zbyt dużo, ponieważ kupiłam ją na prezent dla siostry. Powiem tyle, że to zbiór trzech świątecznych opowiadań. Przejdźmy do moich cudeniek! 

Greccy bogowie według Percy'ego Jacksona

 Z tego zakupu jestem najbardziej zadowolona! Książkę za 50 zł, kupiłam za 20. Brawo ja! "Greccy herosi według Percy'ego Jacksona", ta pozycja już dawno znajduje się na mojej półce, i w sumie to tylko brak "Greckich bogów..." powstrzymywał mnie przed przeczytaniem jej. Mam nadzieje, że recenzja właśnie tej książki może pojawić się już niebawem (na pewno przed świętami).

Drużyna. Najeźdźcy 

 Drugi tom serii "Drużyna" Johna Flanagana. Tak. Tego Johna Flanagana, który napisał "Zwiadowców'. Dla mnie jest geniuszem! Nie wiem czemu nie wzięłam się na czytanie "Drużyny" szybciej. Ale może posiadanie teraz drugiego tomu mnie zmotywuje. Trzymajcie kciuki! 

To na tyle. Krótko, nie? 
Mam nadzieje, że taki sposób pisania wam się podoba. Koniecznie mi o tym napiszcie. 

Pozdrawiam,
Bandzia.Book ;)

Bitwa na Wrzosowiskach // John Flanagan

Bitwa na Wrzosowiskach // John Flanagan


Moja ocena 10/10

Wczoraj premierę miała najbardziej wyczekiwana prze ze mnie książka tego roku! Panie i panowie, oto "Bitwa na Wrzosowiskach", czyli 2 tom serii "Zwiadowcy. Wczesne lata". Dla tych, którzy nie wiedzą. Seria jest prequelem do pierwotnej serii  "Zwiadowcy" autorstwa Johna Flanagana. 
Miałam to szczęście, że mój egzemplarz książki 'wpadł' w moje ręce 5 dni przed premierą (Empik, kocham Cie!), jednak przez szkołę nie miałam możliwości szybkiego przeczytania "Bitwy na Wrzosowiskach". Mimo to serdecznie zapraszam Was do przeczytania całej recenzji i poznania mojego zdania na temat nowej historii ze świata Zwiadowców. 


~fabuła~

  Były baron lenna Gorlan - Morgarath uciekł by uniknąć kary za zdradę stanu. Królestwo Araluenu jest teraz pod panowaniem króla Duncana, który od razu zyskał sympatie poddanych. W kraju zapanował względny pokój. Względny, ponieważ Czarny Lord szkoli swoją nową armie tajemniczych bestii, ukrywając się na południu. Niestety, młody Duncan musi szykować się na wojnę, chodź jego armia nie jest jeszcze zbyt dobrze zorganizowana. 
  Halt (którego już chyba znacie, prawda?) decyduje się wyruszyć do kryjówki Morgaratha i zbadać siły wroga poznać plany Czarnego Lorda. Podczas podróży dowiaduje się kilku rzeczy, które mogą okazać się niezwykle ważnym elementem tej wojny.
  Najważniejsza bitwa - bitwa na wrzosowiskach Hackham, może zadecydować o losach całego Królestwa. 

  Po pierwsze: przepraszam za trochę długą fabułę, ale chciałam ją jakoś sensownie opowiedzieć ;)
 Jak widzieliście zapewne na początku moją ocenę, możecie wnioskowa po niej, że "Bitwa na Wrzosowiskach" mi się spodobała. Ba! Zakochałam się w niej! Wiele osób uważa, że Flanagan co raz to nowe historie ze świata Zwiadowców, pisze na przymus. I wiecie co? Nawet jeśli to robi, to robi to bardzo dobrze. Pan Flanagan niezwykle opisuje akcje w każdym tomie tej serii. 
"Bitwa na Wrzosowiskach" stała się chyba jedną z moich ulubionych książek ze świata stworzonego przez Flanagana. 
  Dla tych, którzy przeczytali już poprzednie tomy "Zwiadowców", ta może wydawać się lekko (naprawdę lekko) przewidywalna. Co nie zmienia faktu, że akcja nadal trzyma nas w napiciu i mamy ochotę przeczytać całą te książkę jednego dnia.
  No właśnie. Taki jest problem ze Zwiadowcami. Z jednej strony chcesz wiedzie jak autor to wszystko zakończy, ale z drugiej nie chcesz tego kończyć, bo wtedy cała magia czytania tego po raz pierwszy znika. 

  Co do bohaterów, fabuły, itp. :
  Wiecie, że Halt w "Bitwie na Wrzosowiskach" uśmiechnął się więcej razy niż w całej serii!? (tak, to jest najważniejsza kwestia ;D) Mimo to miło było czytać o jego tym 'radośniejszym' wcieleniu. Nawet nie wiedziałam, że może takie mieć. Poza tym jest jedna rzecz, która zawładnęła moim serduchem. W "Bitwie na Wrzosowiskach" JEST GILAN <3 Chyba sobie możecie wyobrazi moją reakcje. 
  Bitwy. Wojny. Bo tego w Zwiadowcach zdecydowanie nie brakuje. Tak jak i tu tytułowa bitwa na wrzosowiskach Hackham, była świetnie opisana. Szczególnie w tych momentach akcja trzyma w napięciu. Czekamy na ten kluczowy moment bitwy. Taki, w którym zwycięztwo zostanie przesądzone. 

 Flanagan w jednym z wywiadów promujących "Turniej w Gorlanie", wspomniał

"Oficjalnie mogę powiedzieć, że powstaną jeszcze trzy książki "Zwiadowców". Dwie, od których zaczynam [...] rozgrywają się przed pierwszym tomem serii. [...] Ostatnia z planowanych książek będzie taktowała o pierwszej kobiecie Zwiadowcy, Madelyn."
  
 Przyznam szczerze, że po przeczytaniu "Bitwy na Wrzosowiskach" chciałabym, aby autor kontynuował "Wczesne lata" niż serię o dalszych losach Zwiadowców. Chodź zarówno w jednym jak i w drugim przypadku John Flanagan miałby duże pole do popisu, to mimo wszystko stawiam na prequele! Wiem, że chyba większość osób wolałaby drugą opcje, czyli 13 tom serii, ale mam nadzieje, że po przeczytaniu "BnW" przekonają się do kontynuowania najnowszych książek ze świata Zwiadowców. 
  Możliwe, że na moją decyzję wpływa to, że chciałabym przeczytać historię z czasów, kiedy Gilan był uczniem Halta (to macie uzasadnione powyżej). W sumie ciekawym tematem byłby też konflikt z Scottami (nie pamiętam dokładnych szczegółów, więc nie bijcie)

  Z góry chciałam przeprosić, bo nie wiem czy powiedziałam o "Bitwie na Wrzosowiskach" dostatecznie dużo. Chyba bardziej rozpisałam się o ogółach. Mimo to mam nadzie, że swoją recenzją namówiłam was do przeczytania tej książki. 

PS: Wiem, że prawdziwych Zwiadowców i tak nie trzeba namawiać ;) 

Pozdrawiam w ten (prawie) zimowy wieczór, 
  Bandzia.Book ;) 

Tak, wiem, że zima dopiero za prawie miesiąc, ale kocham ten klimat <3 
 
Filmy #2 // Earl i ja, i umierająca dziewczyna

Filmy #2 // Earl i ja, i umierająca dziewczyna


Moja ocena 10/10

Z góry przepraszam za moje nieogarnięte pisanie, ale jestem świeżo po obejrzeniu tego filmu i nie wiem czy już doszłam do siebie ;)  

 Dziś skończyłam oglądać film, który podbił i jednocześnie zniszczył moje serce. I choć wiem, że ocena nie jest może adekwatna do moich początkowych przemyśleń o tym filmie, to wiem, że innej oceny nie mogłam dać. W ogóle to postanowiłam sobie, że nie będę pisać zbyt dużo recenzji filmów, ale ten przypadek był WYJĄTKOWY!
 Earl i ja, i umierająca dziewczyna to film, który został wyreżyserowany przez  Alfonso Gomez-Rejona, a swoją premierę miał 25 stycznia 2015 roku. Z tego co mi wiadomo nie był rozsławiony w Polsce, choć w Ameryce był totalnym hitem, i mówię tu zarówno o filmie, jak i o książce, której jest ekranizacją. 

~fabuła~

 Greg uważa, że nie warto mieć stałych przyjaciół i ogólnie ma kompleksy. Zadaje się z Earl'em, z którym łączy go praca. Razem kręcą amatorskie filmy. 
 Pewnego dnia Greg dowiaduje się od swojej matki, że jego koleżanka Rachel ma białaczkę. Kobieta w pewnym sensie zmusza chłopaka, aby spędził z dziewczyną trochę czasu.  Po czasie cała trójka staje się przyjaciółmi, mimo wielu trudności, które ich czekają ... 


  Zacznę od początku. 
  Pierwszą połowę filmu obejrzałam wczoraj. Musze przyznać, że pierwsze 30 min nie zbyt mnie zaciekawiło. Uważałam bohaterów za ... dziwacznych (w pewnym sensie). Potem jednak spojrzałam na to wszystko trochę inaczej i nawet nie wiecie z jakim żalem musiałam wyłączyć ten film w 55 minucie! 

 Dzisiejsze oglądanie go było po prostu koszmarem (w takim pozytywnym znaczeniu tego słowa)! Często się uśmiechałam, przyznam. Bardzo spodobała mi się postać Grega i nie wiem czemu, podobał mi się wątek jego edukacji. Chodzi o to jakie studia wybierze. Po prostu lubię takie wątki.  


Co do tego koszmaru ... zaczął się tak w 2/3 filmu, kiedy łzy robiły swoje. Nie jestem osobą, która często się wzrusza. Ostatnio tak płakałam czytając "Halt w niebezpieczeństwie", a na filmie to chyba ostatnio płakałam na "War Room. Siła modlitwy" (PS: Świetny film. Polecam!).
 Nie spodziewałam się płakać na takim filmie ... W sumie to dobrze, że oglądałam "Earl i ja ..." w kuchni, bo tam jest pełno chusteczek, choć i tak łzy wycierałam w sweter.


 Jak wspominałam początek nie był w moim typie. Wiec czemu 10/10? Po prostu nie mam serca dać innej oceny po tym jakie emocje wywołał we mnie ten film. 
 Wiec jeżeli Wy także nie będziecie przekonani czy warto obejrzeć ten film do końca to obejrzyjcie. Bo warto dla tej cudownej i koszmarnej jednocześnie, końcówki. 

 Wkrótce planuje kupić książkę, która jest dostępna jedynie z Moondrive Boxem. Oczywiście podzielę się z Wami wtedy także przemyśleniami na temat tej historii w pierwotnej wersji.

Pozdrawiam, 
Bandzia.book ;) 
która nadal dochodzi do siebie 

Recenzja #13 "Księżniczka, łajdak i chłopak z Tatooine" Alexandra Bracken

Recenzja #13 "Księżniczka, łajdak i chłopak z Tatooine" Alexandra Bracken


Moja ocena 10 / 10

Jeżeli nie słyszeliście o Gwiezdnych Wojnach ... Zaraz! To jest w ogóle możliwe!? 
Jak wiecie od 1977 (czyli od prawie 40 lat!) Gwiezdne Wojny podbijają świat. Wszystko stało się za sprawą George'a Lucasa, który wyreżyserował pierwszą, a za razem czwartą części tejże serii filmów.  Jednak ten post nie będzie poświęcony historii jak powstawały Gwiezdne Wojny, a o książkach, które z okazji premiery VII części filmu pojawiły się na rynku. 
Warto powiedzieć, że na podstawie Star Wars powstało ponad 150 książek (głównie fan-fiction)! Ale te, o których chce powiedzie to trylogia będąca adaptacją do trzech najstarszych filmów.  

"Księżniczka, łajdak i chłopak z Tatooine" autorstwa Alexandry Bracken to pierwszy tom tej trylogii. Opowiada o losach trójki bohaterów - księżniczki Leii, Hana Solo i Luke Skywalkera. Na ich drodze stanęło przeznaczenie ...


 Moim zdaniem jest to wręcz obowiązkowa lektura dla wszystkich fanów Star Wars! Alexandra Bracken (którą możecie kojarzyć między innymi z serii "Mroczne Umysły") stworzyła naprawdę świetną adaptacje "Nowej Nadziei". Rzadko kiedy mam okazje czytać książkę, która została napisana na podstawie filmu, a nie na odwrót - że oglądam film na podstawie książki. 
 Autorka na nowo opisała dobrze nam znanych bohaterów w stosunkowo krótkiej książce. I ta duża czcionka! Oczywiście magia kosmicznych przygód się zachowała, a akcja choć może nie trzyma tak bardzo w napięciu, to zdecydowanie trzyma poziom ... Chyba mogę to tak ująć, nie?   

 "Księżniczka, łajdak i chłopak z Tatooine" to książka, która jest ślicznie ilustrowana! To nie tyczy się tylko pierwszego tomu tej trylogii. 
 Co do całej trylogii ... to chyba nie wspominałam, że każdy tom został napisany przez innego autora. Ponad to, jak będziecie czytać inne tomy tej serii to zauważycie, że każdy z tomów w pewien sposób się wyróżnia. 

 Naprawdę polecam Wam obejrzeć film "Gwiezdne Wojny. Nowa Nadzieja", potem przeczytać "Księżniczkę, łajdaka i chłopaka z Tatooine", a potem znów film. Taka propozycja. 

 Ta recenzja może wydawać się pewnie trochę krótka, ale wkrótce ukarze się recenzja także drugiego tomu tej trylogii (tam napisze coś więcej) oraz recenzja sagi filmów Gwiezdne Wojny! 

Pozdrawiam i dziękuję,
Bandzia.Book

Filmy #1 // Marsjanin

Filmy #1 // Marsjanin


Moja Ocena : 10 / 10


Niespodzianka! Tak, dobrze widzicie! Kiedy zakładałam mojego bloga, miałam nadzieje, że uda mi się także raz na jakiś czas napisać recenzje jakiegoś filmu. 

Na pierwszy ogień wybrałam "Marsjanina" w reżyserii Ridleya Scotta, ponieważ jest to ekranizacja książki, a książki to przecież główny temat mojego bloga. Więc, dlaczego zdecydowałam się na recenzje filmu, a nie książki? Przyznam, że dowiedziałam się o "Marsjaninie" będąc w kinie, gdzie przed seansem wyświetlono zwiastun tegoż filmu. Od razu uznałam, że umrę jak tego nie obejrzę! Potem dowiedziałam się, że to ekranizacja książki, co znowu oznacza, że umrę jak nie przeczytam ;) 

Tak się składa, że przeczytałam 100 stron książki, ale uznałam, że chyba najpierw obejrzę film, aby lepiej to sobie wszystko wyobrazić. Czy mogę powiedzieć czy wole film czy książkę? Nie. Bo zarówno to jak i to było cudowną przygodą. No, ale o czym jest "Marsjanin" ?

~ fabuła ~

NASA wysyła grupę ekspozycyjną na Marsa. Wśród tych ludzi znajduje się botanik Mark Watney. Podczas burzy piaskowej 'ekipa' musi się ewakuować. Jednak Mark'owi się to nie udaje. Grupa uznaje go za zaginionego i rusza na Ziemie. Ale Mark żyje! Teraz, mimo znikomych zapasów oraz zerwanej łączności z dowództwem mężczyzna stara się przetrwać w trudnych warunkach.
.  .  .

Po pierwsze: Matt Damon jako Mark Watney? Nie mogło być lepiej! Uważam, że Matt świetnie pokazał humor jakim ewidentnie odznacza się zarówno książka jak i film. No właśnie, humor. Ten film jest niby filmem akcji, ale nie oszukujmy się, jest bardziej zabawny niż nie jedna komedia (przynajmniej z mojego doświadczenia). 

Poza tym, że na filmie się śmiałam to nawet się wzruszyłam, a wierzcie mi, jestem jedną z tych osób o twardych sercach. W sumie nie spodziewałam się tego po tym filmie. Owszem słyszałam o nim naprawdę wiele dobrych opinii, chociażby od mojej siostry, która miała okazje obejrzeć "Marsjanina" w kinie, ale ten film naprawdę bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. 

Jestem fanką filmów, których akcja ma miejsce w kosmosie i mówię tu nie tylko o Gwiezdnych Wojnach. "Marsjanin" jest filmem tak rzeczywistym, że mamy wrażenie, że technologie jakie przedstawia nie są tak odległe lub obce naszej ludzkości. Tu pozwolę sobie nawiązać do książki. Autor Andy Weir musiał mieć jednocześnie dużą wiedzę o tym co pisze jak i sporą wyobraźnie. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem jego dzieła, bo tak zdecydowanie można nazwać powieść jaką jest "Marsjanin".
Zdecydowanie polecam Wam te film <3 A teraz napiszcie mi w komentarzu, czy taki rodzaj postów też Wam odpowiada? Znaczy ... i tak recenzji filmów będzie znacznie mniej niż recenzji książek, ale czy Wam się podobało?  

Pozdrawiam,
Bandzia.Book :)

Recenzja #12 "HP i Przeklęte Dziecko" J. K. Rowling

Recenzja #12 "HP i Przeklęte Dziecko" J. K. Rowling


Moja Ocena: 9 /10

Gdyby ktoś zorganizował konkurs na najbardziej wyczekiwaną przez książkocholików premierę, to moim zdaniem ta książka zajęłaby 1. miejsce. Po prostu nie dało się o niej nie słyszeć! 

Ósmy tom przygód Harry'ego Pottera z początku miał być przedstawiany jedynie w formie spektaklu teatralnego, jednak przełożenie scenariusza na książkę było świetnym pomysłem. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na wyjazd do Londynu i zobaczenie sztuki. Świadczy o tym to, że "Harry Potter i Przeklęte dziecko" biło rekordy sprzedaży, jeszcze długo przed premierą.
Ale, co czym opowiada 8. tom Harry'ego Pottera? 

~ fabuła ~

Historia zaczyna się tam, gdzie zakończyła się "Insygnia Śmierci". Harry jest urzędnikiem w Ministerstwie Magii, mężem i ojcem trójki dzieci w wieku szkolnym. Jego syn Albus Severus Potter nie jest taki jak oczekiwali tego inni. Nie potrafi być jak swój ojciec. Poza tym jego jedynym przyjacielem jest Scorpius Malfoy ... Pewnego razu obaj pakują się w tarapaty, za sprawą chęci uratowania jednej osoby od śmierci. 
.  .  . 

   Chciałam jak najszybciej objaśnić wam fabułę, aby przejść do moich rozmyśleń. 
Na początku powiem iż czytając te książkę chyba pobiłam swój rekord. Ponad 330 stron w jeden dzień! Dla mnie to naprawdę dużo, bo mam mało czasu w ciągu dnia na czytanie. Po za tym książka jest pisana 'dramatem', co sprawia, że czyta się ja naprawdę szybko. 
Z początku miałam takie wrażenie, jakbym czytała fan-fiction ze świata Harry'ego Pottera, które na szczęście po czasie się ulotniło. 

   Widać zmianę w charakterach 'starych' postaci. Trudno było mi wyobrazić sobie Harry'ego jako dorosłego mężczyznę i przy tym ojca. Jednakże te zmiany, u niektórych postaci wyszły na dobre. Weźmy takiego Draco Malfoya. Owszem, nie szalałam jakoś za bardzo za tą postacią, ale "Przeklęte dziecko" chyba to zmieniło. Książka pokazała ród Malfoyów z zupełnie innej strony. Pokazała w nim miłość i to mi się spodobało w tej książce chyba najbardziej. 

   Co do samego Albusa. Nie był w tej książce jakimś moim ulubionym bohaterem, ale polubiłam go, choć znacznie bardziej przypadła mi do gustu postać Scorpiusa. Był taki moment w tej książce, kiedy miałam wrażenie, że to Scorpius jest bardziej głównym bohaterem (choć, oczywiście nim nie jest). 

   Książka nie zawiera może takiej magii jak poprzednie tomy serii, ale jest magiczna na swój własny sposób. Mamy tu lekkie nawiązanie do "Więźnia Azkabanu", w kwestii podróży w czasie. Tym razem pokazane są tu głównie złe skutki podróżowania miedzy czasami i przy tym różne wersje przyszłości. Po przeczytaniu "Przeklętego dziecka" zastanawiałam się jak wyglądałaby teraz moja przyszłość gdybym mogła przenieść się w czasie i pozmieniać teraźniejszość. 

   Czy książka mi się podobała? Bardzo. 
Czy przeczytałabym ją drugi raz? Oczywiście. 
Jeżeli zastanawiacie się nad  przeczytaniem "Przeklętego Dziecka" to nie zastanawiajcie się dłużej! 

Pozdrawiam, 
Bandzia

Recenzja #11 "Miecz Lata" Rick Riordan

Recenzja #11 "Miecz Lata" Rick Riordan


Moja Ocena : 9/10

Z góry przepraszam za opóźnienia co do recenzji książki "Harry Potter i "Przeklęte Dziecko", ale spokojnie, pojawi się już wkrótce ;) 

Puki co przychodzę do Was z recenzją jednej z książek mojego wręcz ukochanego autora - Ricka Riordana (znanego niektórym jako wujek Rick). "Miecz Lata" to pierwszy tom nowej serii "Magnus Chase i Bogowie Asgardu". Nazwisko głównego bohatera może być znane tym, który mieli już styczność ze światem Percy'ego Jacksona ;) 

Książka miała swoją premierę rok temu, a na mojej półce pojawiła się kilka miesięcy później, za sprawą promocyjnej ceny w Empiku. Bardzo długą ją odkładałam, czego teraz niezwykle żałuje. Kiedy kilka tygodni temu pakowałam się na podróż pociągiem do Wrocławia, na szybko wpakowałam "Miecz Lata" do torby. Z początku rozdziały zdawały się nie mieć końca, ale mimo to i tak wciągnęłam się w tę historie. Ale najpierw, o czym jest ta książka? 


~ fabuła ~ 

Magnus po śmierci matki zostaje bezdomnym. Do tej pory jakoś mu się wiodło, ale nagle okazuje się że jest poszukiwany przez swojego wuja i kuzynkę ... a także innego wuja, Randolpha, którego młody Chase próbuje przechytrzyć. Zostaje jednak przyłapany podczas próby włamania do domu wuja i wpada prosto w jego ręce. Randolph zabiera go na most, który nagle zostaje zaatakowany przez ognistego olbrzyma. Niestety coś podczas walki idzie nie tak.
Dla Magnusa nowe życie zaczyna się dopiero po śmierci ...  

.  .  .

Jak zazwyczaj bywa u Ricka Riordana, mamy do czynienia z półbogami, bogami, olbrzymami ... ale tym razem w wersji nordyckiej! Przyznam szczerze, że o mitologii nordyckiej, przed przeczytaniem tej książki, nie wiedziałam praktycznie nic. Nie wiedziałam nawet, że jest taka mitologia! Mimo to nie przeszkodziło mi to we wczuciu się w te klimaty wikingów, run i tak dalej ... Miałam jedynie problemy z wymówieniem nazw światów lub miejsc (do tej pory mam z tym problem). 


Zacznijmy może od plusów "Miecza Lata", bo tych jest zdecydowanie więcej. Przede wszystkim narracja pierwszoosobowa, której tak bardzo u wujka Ricka brakowało mi odkąd przeczytałam Percy'ego Jacksona. Magnus był postacią, która nadawała powieści kolorów i humoru. Chodź skoro jesteśmy przy temacie bohaterów, to nie mogę nie wspomnieć o innych, którzy podbili moje serce. Mówię tu chociażby o najbliższych przyjaciołach Chasea - Sam, Blitzen i Hearth. Każde z nich było na swój sposób inne i wyjątkowe. 

Akcja książki rozgrywa się szybko i naprawdę uważam, że można się w te książkę wciągnąć. Zwłaszcza, dlatego że odbywa się ona na pewnej zasadzie. Otóż, nasi bohaterowie muszą zdobyć dla kogoś pewną rzecz, aby otrzymać informacje prowadzącą do innej osoby, dla której muszą zdobyć coś innego ... i tak w kółko. Z pozoru może się to wydawać nudne, ale wierzcie mi TAK NIE JEST! 

Jedynym małym minusem, który w "Mieczu Lata" męczy zapewne tylko mnie jest to, że wujek Rick w pewnym sensie łączy ze sobą książki, które stworzył, tak jak było to w przypadku "Czerwonej Piramidy" i Percy'ego Jacksona. Nie wiem czemu mi to tak trochę przeszkadza. W sumie w pierwszym tomie przygód Magnusa jest niewielkie połączenie ze sobą tej serii i serii o Percy'm, ale obawiam się, że w następnych tomach to może ulec zmianie. Chyba bardziej nastawiłam się na serie odrębną od innych, ale ... może się do tego przekonam :) 

Ogólnie bardzo zachęcam Was do przeczytania tej książki. Nieważne czy jesteście fanami Ricka Riordana, czy nie. A jeśli tak książka jest już na waszych półkach to nie odkładajcie jej i od razu zabierzcie się za czytanie ! 

Pozdrawiam, 
Bandzia.Book

Copyright © 2014 Eat, Pray and Read , Blogger